Autor:
Cecelia Ahern
Tytuł:
Love, Rosie [Na końcu tęczy]
Oryginalny
tytuł: Where Rainbows End
Przekład:
Joanna Grabarek
Wydawnictwo:
Akurat
Ilość
stron: 512
Czy
przyjaźń ma szansę przetrwać, kiedy dwoje ludzi, z dnia na dzień,
zaczyna dzielić tysiące kilometrów? A może zostanie pogrzebana
żywcem?
Już
w dzieciństwie Rosie i Alex spędzali ze sobą każdą wolną
chwilę, nie wyobrażając sobie jeden bez drugiego życia. Tym samym
każdy doskonale zdawał sobie sprawę, że jeżeli dziewczynka coś
przeskrobała (lub na odwrót) to ta druga osoba również jest w to
zamieszana, przez co ich rodzice mieli z nimi sporo kłopotów. To
jednak nie stawało na przeszkodzie ich drobnym szaleństwom mogącymi
być wspaniałymi wspomnieniami. Niestety wszelkie plany dalszych
„rozrób” komplikuje fakt otrzymania przez ojca chłopaka nowej
oferty pracy, która jest powiązana z natychmiastową przeprowadzką.
I chociaż młodzi wszczynają bunt wobec tak drastycznej zmiany,
lecz to na nic się nie zdaje. Alex zostaje zmuszony przenieść się
ze swoją rodziną do Ameryki, pozostawiając swoją najlepszą
przyjaciółkę w Irlandii. Jednakże nie zamierzają się poddawać
wszelkim barierom, jakie próbują stanąc na drodze ich relacjom.
Kontaktują się ze sobą za pomocą listów oraz elektronicznych
wiadomości, relacjonując każdy najdrobniejszy szczegół z tych
dni, kiedy jednego z nich nie ma obok drugiego. Także zawsze próbują
odnaleźć odrobinę wolnego czasu, by móc odwiedzać się wzajemnie
w celu nadrobienia miesięcy czy lat rozłąki.
Ale
co, jeśli w tym czasie ich wielka przyjaźń zaczyna przeradzać się
w coś większego kalibru? Czy będą w stanie wyznać prawdę o
swoich uczuciach tej drugiej osobie? A może zignorują ją,
obawiając się zepsucia tych pielęgnowanych latami relacji?
Tak
łatwo można przejść od przyjaźni do kochania, lecz niestety ta
zasada nie działa już tak samo w drugą stronę.
Ostatnimi
czasy stałam się ogromną fanką wymian książkowych, dlatego też
kiedy dowiedziałam się o tego typu wydarzeniu w swym rodzinnym
mieście pomyślałam sobie jedno: Nie może mnie tam zabraknąć!
Wyznaczonego przez miejską bibliotekę dnia wstawiłam się z
kilkoma tytułami, licząc w zamian na coś naprawdę apetycznego. I
tak też się stało. Zostałam dumną posiadaczką własnego
egzemplarza [Love, Rosie], o której było dość głośno. Tylko czy
to był dobry ruch z mojej strony? Czy pokochałam Rosie? A może
znienawidziłam ją, przez co nie zamierzałam zagłębiać się w
jej zakręcone życie?
Przez
tyle lat wmawiano mi, że czytanie cudzej korespondencji to wielki
grzech, bo ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Jednakże co
miałam zrobić, kiedy książka składa się z listów, rozmów
toczonych na czatach, wiadomości e-mail czy też SMS? Miałam
odpuścić? Mowy nie ma! Skoro autorka dała mi taką szansę to
dlaczego z niej nie skorzystać? Tym samym było mi dane prześledzić
kilkadziesiąt lat z życia Rosie, która przez ten dość długi
okres czasu miewała wiele wzlotów i upadków. Trudno się temu nie
dziwić, skoro główna bohaterka nie należała do osób urodzonych
pod szczęśliwą gwiazdą, przez co wiele razy przygryzałam
paznokcie z nerwów. Autorka naprawdę jej nie oszczędzała, prawie
robiąc z jej życia piekło. Na całe szczęście zachowała ona
nieco ludzkich odruchów, dzięki czemu nieraz uśmiechałam się,
kiedy to Rosie, po tylu upadkach, podnosiła się z kolan i dalej
podążała swoją ścieżką. Także zdarzały się takie momenty,
gdy nie mogłam przestać się śmiać. Naprawdę! Pomiędzy tyloma
przeciwnościami losu Cecelia Ahern zdołała wcisnąć nieco dawki
humoru, uruchamiając przy tym czynniki odpowiedzialne za drobne
odprężenie. W końcu nie można skazywać fikcyjnego bohatera na
same pesymistyczne sytuacje. Nie samym smutkiem człowiek żyje!
Także autorce należy się plusik za to, że nie zapominała ona o
bliskich Rosie. Chociaż ich losy były zależne od decyzji Rosie to
jednak miło wiedzieć, że istnieją oni w jej życiu i także
wpływają na przyszłość dziewczyny (a później dorosłej
kobiety)
Niestety
niezbyt realnym wydawał mi się fakt, że prawie każdy bohater tej
książki już za młodu decydował, kim chce być w przyszłości,
gdzie ani razu nie zmienił swojego zdania. Naprawdę? Ja sama
pragnęłam pracować w tylu zawodach, że teraz nie jestem w stanie
ich wszystkich zliczyć. Może później niektórzy mieli problemy ze
spełnieniem swoich marzeń, ale to nie zmienia faktu, iż żaden z
bohaterów nie posiadał awaryjnego planu, gdyby coś mu się nie
powiodło.
To nie takie proste, gdy rany próbuje wyleczyć ta sama osoba, która je zadała.
Jeżeli
otrzymałabym możliwość skopania bohaterowi książki tej części
ciała, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę to zapewne
wykorzystałabym to w stosunku samej Rosie. Nawet nie wiecie, ile to
razy zdołała doprowadzić mnie do szału. Przez większość
lektury była ukazywana jako charyzmatyczna i nieznosząca sprzeciwu
kobieta, lecz zdarzały się momenty, gdzie zapominała o swoim
prawdziwym ja, dając się tłamsić innym. Nie umiałam tego pojąć.
Żeby tak odważna osoba nie umiała się sprzeciwić, walcząc
niczym lwica o swoje? Było to nie do pomyślenia. Także bywała ona
egoistyczna. Nieraz pokazywała, że to właśnie ona ma najgorzej i
każdy powinien jej współczuć. A to tak nie działa. Jeżeli cały
czas jęczymy, jak to mamy źle to nasza sytuacja ani odrobinę się
nie polepszy. Nawet przyjaciółka Rosie próbowała jej to
uzmysłowić, ale ta dalej brnęła w swoją tradycyjną paplaninę.
Jednakże zdarzały się momenty, kiedy ten tryb myślenia bywał
likwidowany, dzięki czemu ponownie odnajdywała siłę, by zapewnić
lepszy byt sobie i bliskim. Z drugiej strony nie umiałabym źle
potraktować Alexa, którego kaleczące oczy „wjem” jakimś cudem
podbiło moje serce. Najlepszy przyjaciel Rosie nieraz ratował
sytuację swoim poczuciem humoru oraz samym byciem, dzięki czemu nie
wariowałam pod wpływem zachowania głównej bohaterki. Idealnie
ostudzał rozgrzaną od złych emocji atmosferę. I chociaż
zdawałoby się, że są podobni do siebie pod względem charakterów
to jednak ich przyjaźń polegała na – dosyć często
sprawdzającej się – teorii przeciwieństw. A że z tego chciało
wykiełkować coś znacznie więcej... Ale czy wykiełkowało, a
pnącze uczuć owinęły się wokół ich serc? Tego już nie mogę
zdradzić.
Skupmy
się teraz na postaciach drugoplanowych, bo oni również mieli
znaczenie dla toczącej się pośród setek listów czy
elektronicznych wiadomości fabuły. Jak to w życiu bywa nie każdy
zostaje wprowadzony dla ulepszenia życia głównego bohatera,
dlatego też było mi dane poznać takie osoby, które z ogromną
przyjemnością bym rozszarpała (i zapewne nie tylko ja). Dzięki
temu wiedziałam, że są jeszcze tacy, którzy mogą mnie denerwować
znacznie bardziej niż Rosie. Jednakże taka charakteryzacja
pozwalająca nam poznać wady i zalety każdego z bohaterów nie
pozwala mi stwierdzić, że są to jedynie zapychacze z
wygenerowanymi losowo imionami. Nie byli płascy, a to naprawdę się
ceni. Ja sama ogromnie to cenię.
Myślę, że życie lubi nas od czasu do czasu wypróbowywać: czujesz, że się staczasz, coraz szybciej, a kiedy Ci się wydaje, że już dłużej tego nie wytrzymasz, nagle się poprawia.
To
moje pierwsze spotkanie z twórczością Cecelii Ahern i nawet nie
przyszłoby mi to do głowy, aby było ostatnim. Autorka doskonale
wie, jak posługiwać się słowami, składając z nich zgrabnie i
dobrze brzmiące zdania. I chociaż ukazała ona bowiem życie
zwyczajnej kobiety to jestem oczarowana tym, w jaki sposób tego
dokonała. Jak dla mnie pomysł z opowiedzeniem tego wszystkiego w
formie korespondencji to strzał w dziesiątkę. Może niekiedy
przesadzała ona z kreacją bohaterów, ale tego typu potknięcia są
dość łatwe do zredukowania. Tak czy inaczej jestem stuprocentowo
pewna, że w najbliższym czasie sięgnę po inne książki tej pani.
[Love,
Rosie] uświadamia czytelników, że nawet tysiące kilometrów nie
są w stanie zniszczyć siły prawdziwej przyjaźni. Dlatego też
zmiana miejsca zamieszkania nie powinna stać na przeszkodzie, bo
przecież zawsze znajdziemy rozwiązanie, aby móc być w kontakcie z
tą drugą osobą!
Podsumowując:
Naprawdę
nie żałuję ani chwili, kiedy to postanowiłam dać drugie życie
tej książce. [Love, Rosie] zapewniło mi wiele godzin wyśmienitej
lektury. Może ta czytelnicza płyta miała drobne rysy, przez co jej
odbiór nie działał zawsze na mnie kojąco to zaserwowana playlista
podbiła moje serce, nie pozwalając mi dość długo o sobie
zapomnieć. Dlaczego ja wcześniej nie umiałam sięgnąć po
twórczość Cecelii Ahern?
Moja
ocena:
Recenzja
została zamieszczona na:
Książka
ma zaszczyt brania udziału (jeszcze) w wyzwaniu Przeczytam 52
książki w 2016 roku!
***
Świetna recenzja, zgadzam się z nią w większości, wspaniała książka :D
OdpowiedzUsuńPolecam inną książkę Cecylii Ahern - PS Kocham Cię, na podstawie której nakręcono, moim zdaniem, wspaniały film :)
Dla mnie to najlepsza książka pani Ahern!
OdpowiedzUsuńWjem było kochane :*
Uwielbiam tą lekturę. Cieszę się, że pojawiła się w nowym wydaniu, bo pewnie przez to nie zwróciłabym na nią uwagi ;)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię twórczość Pani Ahern, mimo, że nie każda jej książka, którą czytałam podbiła moje serce to "Love, Rosie" akurat tak. Jest to naprawdę dobra pozycja (z równie dobrą ekranizacją), do której kiedyś na pewno jeszcze wrócę. Jak najbardziej warta polecenia :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie~ Nataliaaa
http://happy1forever.blogspot.com/
Zastanawiałam się długo czy po nią sięgnąć. :) Po waszej/twojej recenzji to będzie kolejna książka planowana na 2017 :D
OdpowiedzUsuńUwielbiam tę książkę. Wiele osób narzeka na tę specyficzną formę i brak typowej narracji, jednak mnie właśnie to urzekło. ;) I ja też polubiłam Alexa, nawet mimo tych problemów z ortografią. ;D
OdpowiedzUsuńNie mogłam, za nic nie mogłam jej przeczytać. Była dla mnie okropna. :o
OdpowiedzUsuń