wtorek, 26 czerwca 2018

Tak bardzo pragnęłam zobaczyć jej taniec na szubienicy... [Anna Day – „Fandom”]


Autor: Anna Day
Tytuł: Fandom
Tytuł oryginału: The Fandom
Przekład: Grzegorz Komerski
Wydawnictwo: Jaguar
Ilość stron: 376

Violet z bratem i przyjaciółkami należą do licznego grona fanów „Tańca na szubienicy”. W czasie Comic Conu zostają w tajemniczy sposób przeniesieni do uniwersum swej ulubionej historii.
Uwięzieni w mrocznym świecie, doprowadzają przypadkiem do śmierci Rose, głównej bohaterki oryginału. W tej sytuacji Violet ma tylko jedno wyjście – musi wejść w rolę Rose i doprowadzić opowieść do końca.
Mówi się, że dla fikcji nie warto umierać... Czy aby na pewno?
[Opis wydawcy]

Niejednokrotnie zdarzało mi się marzyć o umiejętności przenikania do wnętrza książek, które swego czasu zrobiły na mnie olbrzymie wrażenie. Tym samym otrzymałabym szansę znacznie lepiej przyjrzeć się poczynaniom bohaterów, w międzyczasie odkrywając wszelkie, niedostępne dotąd dla zwykłego czytelnika, zakamarki danego świata. I mogłabym pozazdrościć Violet, jej bratu Nate'owi oraz przyjaciółkom dziewczyny, Katie i Alice, takiej szansy od losu, gdyby nie pewien, dość znaczny szczegół... Gdyby od nich to zależało, to zapewne nigdy dobrowolnie nie przenieśliby się do rzeczywistości, w której czekało na nich tylko jedno – śmierć.

Wiadomo nie od dziś, że jestem wielką fanką mrocznych, mrożących krew w żyłach wizji świata, dlatego też nie czułam się ani odrobinę zdziwiona, kiedy w dość ekspresowym tempie dałam porwać się brutalnej scenerii zaoferowanej przez Annę Day. Pochłonięta codzienną walką o własne istnienie, pozbawionych wszelkich wygód (oraz praw), Niedosków nawet nie spostrzegłam, kiedy sama zapragnęłam tego, aby wywyższający się, zmodyfikowani przez swoją nowoczesną technologię Genule wreszcie sami odczuli na własnej skórze znaczenie ich „rozrywki”. Pragnęłam równie mocno, jak oni, aby sami zasmakowali słynnego tańca na szubienicy, by wreszcie zrozumieli, że tak naprawdę nie są bogami i nie mają prawa decydować o czyimś istnieniu. Można śmiało powiedzieć, że utożsamiłam się z niedoskonałymi mieszkańcami tamtego świata, co znacznie bardziej wpłynęło na mój odbiór lektury. I właśnie dzięki temu przymykałam oko na przewidywalne wątki, których również tutaj nie zabrakło. Ale, ale... nie mogę także zapomnieć, że również „Fandom” jest ubezpieczony w momenty, przy których niespodziewany zwrot akcji przyprawiał mnie o gęsią skórkę oraz chęć wypowiedzenia na głos słowa, którego pozwolę sobie tutaj nie zacytować (Zatrzymam sobie tę łacinę podwórkową dla siebie). Niestety tę „idyllę” próbowała zakłócić pewna osoba, po której bym się tego nie spodziewała. No dobra... Było kilka takich postaci starających się o to, abym znienawidziła tę książkę tak szybko, jak ją – poniekąd – pokochałam...

Opowieść przypomina żywą istotę, Violet. Żyje we własnym, zamkniętym cyklu. Odzyskasz wolność jedynie, kiedy ta historia się dopełni. Gdy pozwolisz się jej narodzić, dojrzeć i umrzeć.

Violet dała mi się poznać jako nieśmiała, nieskora do wyrażania własnego zdania, zapatrzona w swoją egoistyczną do szpiku kości przyjaciółkę, nastolatka, co nie wróżyło niczego dobrego. Wielokrotnie dawała popis tego, jaka ona jest biedna i bezwartościowa, bo przecież nie może się równać słynnej Alice. I nawet nie wyobrażacie sobie wzrostu mojej irytacji, kiedy w jednym z kulminacyjnych momentów postawiła życie przyjaciółek nad życie jedynego brata! Później starała się jakoś zatrzeć ślady swojej niepodważalnej głupoty, gdzie jakimś cudem (Alleluja!) dokonała niemożliwe, bo zapałałam do niej skromną dozą sympatii. Przestała odgrywać rolę tej gorszej i wreszcie postanowiła uwolnić tę dziką i nieokrzesaną nastolatkę, której nie wolno dmuchać w kaszę. Niestety niesmak poprzednich poczynań nadal był silny, przez co nie umiałam w pełni zaufać Violet. Przecież zawsze mogła zmienić zdanie i ponownie zabłysnąć swoją „inteligencją”... Inaczej jednak miały się sprawy z Ashem, który w pierwotnej wersji „Tańca na szubienicy” ponoć odgrywał rolę wiernego przyjaciela głównej bohaterki. Ślepo zapatrzony w Rose (w której rolę musiała wcielić się Violet), udowodnił, że nie tak łatwo nim dyrygować i że posiada własny rozum, który działa bez zarzutów. Aczkolwiek, to nie zmieniało faktu, iż jego kreacja wydawała mi się nieco... przesłodzona? Owszem, jego poczucie humoru pozwalało chociaż przez chwilę zapomnieć o mrocznych realiach tamtego świata oraz bezinteresowna pomoc bliźniemu pokazywała, że Niedoskowie wcale nie są takimi potworami, na jakich ich starają się wykreować Genule, ale jego zaślepienie Violet nieco wytrącało mnie z równowagi. Powiedzcie mi, czy miłość musi robić człowiekowi aż taką sieczkę z mózgu? Aż czuję tutaj silne nawiązanie do imienników tych bohaterów z innej książki, a mianowicie „Klejnotu” Amy Ewing, gdzie ona również została wydana przez wydawnictwo Jaguar. Przypadek?



Zabrzmi to nieco sadystycznie (i cóż – tak jakby po mojemu), ale z ogromną przyjemnością sama przyczyniłabym się do słynnego tańca na szubienicy „najlepszą” przyjaciółkę Violet, Alice. Nawet nie przypuszczacie jak jej arogancja, próżność oraz bycie „ą-ę” doprowadzało mnie do szału! Doprawdy nie wiem, co ludzie w niej widzieli. Osobiście, omijałabym tę zadufaną w sobie nastolatkę, coby przypadkiem nie zrobić jej krzywdy, tym bardziej po tym, co zrobiła. Aż dziw, że Katie oraz Nate nie dali się ponieść emocjom i przypadkiem nie dziabnęli jej nożem, kiedy mieli ją w zasięgu ręki, bo zaś tę dwójkę wręcz ubóstwiałam! Z całej ekipy z „nie tego świata” to właśnie oni odznaczali się inteligencją, chociaż Katie niejednokrotnie igrała z ogniem, kiedy jej niewyparzony język dawał o sobie znać w złych momentach. Co nie zmieniało jednak faktu, że ogromnie żałowałam, że nie mogłam poznać ich jeszcze lepiej.
Rozpisuję się aż nadto o bohaterach, ale nie czułabym się zbyt dobrze, gdybym pominęła kwestię Saskii czy Thorna, gdzie każdy z nich robił dosłownie wszystko, aby uprzykrzyć życie Genulem, tym samym powoli doprowadzając do chaosu umożliwiającego Niedoskom zemścić się za wszelkie zaznane krzywdy. W sumie mam wrażenie, że autorce znacznie lepiej wyszła kreacja „niedoskonałych”, bo tylko nieliczni „perfekcyjni w każdym calu” jakoś zdołali mnie do siebie przekonać. W gronie tych szczęśliwców uplasowała się sama Starowinka, której ciepło oraz przeogromna wiedza sprawiły, że z miejsca ją polubiłam, za to Willow, czyli dość rozchwytywany młodzieniec wydawał mi się tak mdły, tak papierowy, że aż miałam ochotę wymiotować, gdy tylko pojawiało się jego imię. Ale cóż się dziwić – w końcu był bohaterem książki w... książce! Incepcja i te sprawy.


W życiu należy dobierać marzenia bardzo ostrożnie. Spełnione, okazują się niekiedy zupełnie do dupy. 

Mogę śmiało stwierdzić, że kunszt pisarski Anny Day nie zaprezentowała niczego nowego, jeżeli chodzi o styl pisania. Tak samo jak inni autorzy dystopijnych klimatów, których grupą docelową jest młodzież, posługuje się prostym językiem oraz barwnymi opisami pozwalającymi znacznie lepiej wyobrazić sobie odgrywające się wewnątrz „Fandomu” scenerie czy ukazujące się krajobrazy. Nawet Anna Day „podlizywała się” swoim czytelnikom poprzez liczne nawiązania do innych książek charakteryzujących się pewnym kanonem, co mnie osobiście przypadło do gustu. Jedynie mogłabym się przyczepić do tego, że autorka niekiedy natarczywie próbowała nam podawać najważniejsze elementy fabuły na tacy, zapominając o najpiękniejszej kwestii – zaskoczeniu pochłoniętego lekturą człowieka. A tak nie wolno robić!

Podsumowując, może niektórzy bohaterowie „Fandomu” robili dosłownie wszystko, aby uprzykrzyć mi lekturę, to koniec końców mogę stwierdzić, że nie jest aż taka zła. Oczywiście nie nazwę tej książki ambitną, bo bym zgrzeszyła, ale niewiele wymagający czytelnik na pewno znajdzie tutaj coś dla siebie. A że przy tym trochę pomarudzi, pojęczy? Cóż... najważniejsze, że książka wzbudza jakiekolwiek emocje, czyż nie?

MOJA OCENA:


PRZECZYTAM 52 KSIĄŻKI W 2018 ROKU


4 komentarze:

  1. Raczej nie jest to książka dla mnie. 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakoś niespecjalnie ciągnie mnie do tej książki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się z tym twoim sadystycznym wątkiem - Alice mogłaby zatańczyć na szubienicy! Jej postać była wkurzająca.

    OdpowiedzUsuń
  4. Weszłam akurat w tę recenzję, bo zaintrygował mnje tytuł posta. Książka nigdy jakoś szczególnie mnie nie interesowała i tak pozostało po przeczytaniu Twojej opinii. Raczej nie przeczytam.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za przybycie w moje skromne progi.
Mam nadzieję, że oferowana przeze mnie treść przypadła Państwu do gustu. Będę przeszczęśliwa, kiedy zostanę nagrodzona komentarzami. To tak niewiele, a potrafi sprawić radość!

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Szablon stworzony z przez Blokotka. Wszelkie prawa zastrzeżone.