Autor:
Dariusz Rekosz
Tytuł:
Pocztówka z Toronto
Wydawnictwo:
Literackie
Ilość
stron: 172
Śmierć
od zawsze była bezlitosna. Przychodziła w najmniej spodziewanym
momencie i zabierała tych, którzy widnieli na jej przeklętej
liście. Nie dbała o uczucia ludzi pozbawionych najbliższej dla
siebie osoby. Po prostu brała to, co do niej należało. I zawsze
współpracowała z tymi, którzy jej w tym pomagali.
Minęły
trzy lata odkąd nowotwór odebrał Monice ukochanego ojca.
Przez ten czas uważnie śledziła, jak jej mama walczy o lepsze
jutro córki, co rusz zmieniając miejsca pracy i zarabiając
nędzne grosze. Po opłaceniu wszelakich rachunków i
zakupieniu najważniejszych produktów każdy niespodziewany
wydatek jest dla nich koszmarem spędzającym sen z powiek. Dlatego
też nastolatka zamierza wziąć sprawy w swoje ręce i wspomóc
rodzicielkę. Tylko nie wie, jak tego dokonać.
Wtedy
z pomocą przychodzi jej najlepsza przyjaciółka i, wraz ze
swoim chłopakiem, składają dziewczynie propozycję nie do
odrzucenia. Miałaby bowiem zachęcać uczniów gimnazjum do
zakupu dopalaczy i powoli uzależniać ich od tego świństwa, aby z
tygodnia na tydzień przybywało zadowolonych klientów. To
kusząca perspektywa z racji tego, że handel tymi środkami znacznie
polepszyłby sytuację materialną rodziny, lecz z drugiej strony
doskonale zdaje sobie sprawę z konsekwencji tego czynu.
Czy
Monika zaryzykuje i podejmie się tak drastycznej próby pomocy
mamie? A może po prostu o niej zapomni i uda, że nic takiego się
nie wydarzyło? Jak w tej sytuacji zachowaliby się ujawnieni
dilerzy?
Bo
najboleśniejsza jest cisza parę sekund przed najgorszą w życiu
burzą.
W
pierwszych dniach września postanowiłam dać sobie odetchnąć od
nadmiaru emocji, jakie towarzyszyły mi przy lekturze niedawno
zrecenzowanych przeze mnie tytułów. W tym celu postanowiłam
sięgnąć z półki coś, co pozwoli mi wytrwać w tym
postanowieniu. Właśnie w ten sposób w moich dłoniach
wylądowała [Pocztówka z Toronto] zakupiona prawie rok temu
na Śląskich Targach Książki od samego autora. Czy spełniła ona
moje wymagania? A może chciałam potargać tytułową pocztówkę
i wyrzucić do kosza?
Absurd
goni absurd – dokładnie tak mogę określić zawartość tejże
książki. Nawet nie przypuszczałam, że w trakcie jej czytania
prawie uszkodzę sobie kręgi szyjne, kiedy niemal bez przerwy
niedowierzająco kręciłam głową. Już dawno nikt nie uraczył
mnie tak niedopracowaną fabułą! Ale będzie lepiej, kiedy zacznę
wszystko od początku...
Wyobraźcie
sobie, że tutejsi uczniowie klas trzecich poznają swoje wyniki
egzaminów gimnazjalnych poprzez... wywieszone listy z nimi tuż
przy sekretariacie! Pasowałoby to, gdyby akcja [Pocztówki z
Toronto] była umiejscowiona kilkanaście lat wstecz, ale tak właśnie
nie jest. Odkąd istnieje ochrona danych osobowych i jest ścisły
nakaz podporządkowania się jej treści to tego typu praktyki nie
mają prawa bytu. Także zakończenie roku szkolnego dla tych samych
uczniów ma swoje miejsce w środę, dwa dni przed tym
oficjalnym dla reszty szkoły. To także nie ma racji bytu. Z
rozdziału na rozdział było coraz więcej takich smaczków, a
ja błagałam o litość. Ta książka wyniszczała mnie od środka.
Radość biła ode mnie na wszystkie strony, kiedy dobrnęłam do
końca bez jakiegokolwiek uszczerbku na zdrowiu.
Monika,
główna bohaterka, swoją kreacją również pozostawia
wiele do życzenia. Chociaż współczułam jej utraty ojca i
trudnej sytuacji życiowej, kiedy wraz z mamą ledwo wiązały koniec
z końcem, to i tak nie mogłam przeboleć jej wielu zachowań. Przez
większość książki miałam wrażenie, że jest ona kilkuletnim
brzdącem, niżeli szesnastolatką. Czy naprawdę ktoś w jej wieku
zareagowałby spokojnie na wieść, że najlepsza przyjaciółka
weszła w interesy ze swoim chłopakiem (z którym zaczęła
chodzić po kilku dniach znajomości, ale to się wytnie) i oboje
rozprowadzają niedozwolone substancje w szkole, wiedząc o ich
szkodliwości? I jeszcze normalnie o tym wszystkim z nią rozmawiać?
To naprawdę niedorzeczne! Dopiero pod koniec wykazała się nieco
inteligencją, ale jak dla mnie było już za późno. Za późno
o jakieś ponad sto stron.
„Przyślę ci pocztówkę, mamo... Zobaczysz, jaka będzie piękna...”
Poboczni
bohaterowie również nie ułatwiali mi czytania. Swoim tokiem
rozumowania niemal dorównywali głównej postaci lub
byli znacznie niżej w łańcuchu pokarmowym. Dotyczyło to nawet
dorosłych, przy czym znacznie ubolewałam. Oni powinni być wzorem
do naśladowania dla młodszych, a tutaj wszystko działo się na
odwrót. Podałabym kilka przykładów, lecz to by
zakrawało o spojlery, których z całych sił pragnę unikać.
Dlatego też w tej kwestii musicie uwierzyć mi na słowo. Albo i
nie...
Dariusz
Rekosz próbował wejść w skórę współczesnego
nastolatka i przedstawić świat jego oczami. Te zmagania spełzły
na niczym. Nawet zbyt ubogie słownictwo oraz opisy w skrajnie
surowym stanie nie są tak dołujące, jak nieudolne naśladowanie
slangu młodzieżowego. Czy kiedykolwiek powiedzieliście „informa”,
kiedy mieliście na myśli informatykę? A może zostawialiście pod
salą swoje „toboły”? Przepraszam, ale przeprowadziłam drobny
wywiad w tej sprawie i każda z zapytanych o to osób była
totalnie zaskoczona. Tylko nieliczni znali znaczenie tego drugiego
wyrażenia, lecz na co dzień używają jego znacznie bardziej
rozpowszechnionego synonimu. Dlatego też trzeba znacznie głębiej
wsiąknąć w świat małolatów, aby później bez
problemu pisać dla nich książki.
Podsumowując:
Mając
nadzieję na mile spędzony czas z książką spotkałam się jedynie
z gorzkim smakiem rozczarowania. Może [Pocztówka z Toronto]
jest przeznaczona dla znacznie młodszych odbiorców, jednak
moim zdaniem wszelkie odwzorowanie w niej rzeczywistości w większym
stopniu spełzło na niczym. Sztucznie wykreowane postaci, slang
młodzieżowy od czapy – to tylko nieliczne z anomalii, jakie
możecie znaleźć wewnątrz tej powieści. Dlatego też ląduje ona
w czarnej czeluści mojego pokoju, bym co rusz nie musiała
przypominać sobie tego przeistoczenia obyczajówki w nowy
odłam z gatunku fantastyki.
Moja ocena:
Recenzja została zamieszczona na:
***
Moja koleżanka też ją czytała i zdecydowanie nie poleca.
OdpowiedzUsuńTematyka na czasie, ale aż tak duże rozczarowanie twojej osoby, totalnie mnie zniechęciło do książki - młodością małolaty już nie grzeszę :(
OdpowiedzUsuńWystarczy czasami jedna recenzja by sprawić, że dany tytuł będę omijać szerokim łukiem... No i za to Ci dziękuję - oszczędzę sobie czasu na tego typu historie. :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
A.
http://chaosmysli.blogspot.com