Autor:
Cinda Williams Chima
Tytuł:
Zaklinacz ognia
Tytuł
oryginału: Flamecaster
Seria:
Starcie królestw
Tom:
I
Przekład:
Dorota Dziewońska
Wydawnictwo:
Otwarte (Moondrive)
Ilość
stron: 480
PREMIERA:
17.08.2017
Adrian,
syn Wielkiego Maga oraz władczyni Fellsmarchu, od lat uważa się za
zbędnego i bezużytecznego członka swej rodziny, gdzie niemal
wszyscy jej przedstawiciele swoimi uczynkami zdobyli zaufanie i
szacunek mieszkańców królestwa. On niestety sam czego tylko się
dotknie, prędzej czy później potrafi zepsuć. No, prawie wszystko.
Jest jedna dziedzina, w której Adrian odnajduje się bez problemu i
to właśnie ją pragnie opanować do perfekcji. Nawet chwali się
swym pomysłem przed ojcem, lecz wtedy jeszcze nie wie, że ta chwila
radości, kiedy ten zaakceptował jego chęć zostania magicznym
uzdrowicielem, zniknie wraz ze wpadnięciem w zasadzkę zastawioną
przez wroga, z której tylko Adrianowi udaje się wyjść cało.
Chłopak jednak nie zamierza pozostawiać tego okrutnego czynu bez
echa. Niesiony chęcią zemsty, czym prędzej wyrusza w nieznane, aby
odnaleźć nauczyciela, który obiecał mu kiedyś przekazać istotną
wiedzę. A że liczy również na doskonalenie znajomości trucizn...
Natomiast Jenna, dziewczyna naznaczona tajemniczym znamieniem na
karku, również nie ma lekko w życiu. Od lat zostaje zmuszana do
katorżniczej pracy w kopalniach miasta Delphi, aby tylko władca
Ardenu dalej mógł żyć w luksusach, do których został
przyzwyczajony. Niestety pech wiszący nad nią wcale nie umniejsza
swej potęgi. Pewnego dnia, kiedy podczas jednej ze zmian wybucha
ogromne zamieszanie, w trakcie którego giną jej najbliżsi
przyjaciele oraz ona sama naraża się samemu królowi, postanawia
zasilić szeregi buntowników walczących o lepsze jutro. A to wcale
nie jest takie łatwe. Jenna musi wyrzec się resztek luksusów i
zacząć udawać zupełnie inną osobę, byle tylko podtrzymywać
kłamstwo, że zginęła tamtego felernego dnia. Przecież licho nie
śpi. Co gorsza – ma swych popleczników w każdym możliwym
miejscu, gotowych zaprowadzić ją przed oblicze władcy,
Mointaigne'a, by ten mógł wymierzyć jej karę.
Wspólna
chęć zemsty powoduje, że ta dwójka natrafia na siebie na
terytorium wroga. Spragnieni odegrania się na władcy Ardenu starają
się jak tylko mogą, byle pozbyć się raz na zawsze obrzydliwego
wrzodu, którego twarz wywołuje u nich bolesne wspomnienia. A ich
misja wcale nie należy do łatwych. Muszą uważać na wiernych
niczym psy poddanych króla, gotowych zrobić wszystko, aby uchronić
go przed tym, czym sam się dzieli bez opamiętania – śmiercią.
Czy
Adrian i Jenna spełnią swoje marzenie? A może ich budujące się
zaufanie zostanie zniszczone młotem niepewności? I co takiego
kieruje samym władcą Anderu? Czyżby chęć zapanowania nad całym
kontynentem była dyktowana przez coś, co – według niego –
nigdy nie powinno mieć miejsca?
Czasami
miewam skłonności masochistyczne, które uaktywniają się w
najmniej spodziewanych momentach. Tak właśnie było teraz. Żar lał
się nieubłaganie z nieba, ludzie prawie że uczyli się kroków do
tańca przywołującego deszcz, a ja postanowiłam sięgnąć po
książkę [Zaklinacz ognia], gdzie również trwała gorąca, wręcz
piekielna atmosfera. Trudno się temu dziwić, skoro trwająca od lat
wojna między dwoma potężnymi królestwami umieszczonymi w
fantastycznym świecie, Anderem oraz Fellsmarchem, doprowadziła do
tego, że ludzie obawiali się własnego cienia nawet wtedy, gdy nie
mieli nic na sumieniu. Nikt nie marzył o tym, aby odczuć gniew
władcy pierwszej z krain. Jednakże wizji okrutnej śmierci nie
obawiali się Adrian oraz Jenna. Każde z nich działało na swój
sposób, mniejszymi lub większymi krokami zbliżając się do
upragnionego celu. W międzyczasie walczyli również z własnymi
problemami, które rozmnażały się niczym wirusy podczas jesieni.
Niemalże cały czas coś się tutaj działo, a ja siedziałam prawie
że z otwartymi ustami, obserwując to z ogromnym zaciekawieniem.
Oczywiście nasi bohaterowie mogli liczyć na wsparcie, ale nigdy
nie byli całkowicie pewni, że dana osoba faktycznie ma szczere
intencje i robi to dla ich dobra. Wiele razy tak się zdarzyło, iż
za grosz nie ufałam jakiejś osobie, by za chwilę potwierdzić
swoje przypuszczenia lub wyrzucić je do najbliższego kosza na
śmieci. Jednakże intrygi nadal panoszyły się na dworze
królewskim, co nakazywało mieć się na uwadze i czujnie
wyszukiwać potencjalnych wrogów. Nie obyło się również bez
luźniejszych chwil, gdzie humor na pewnym poziomie potrafił
rozluźnić atmosferę, pozwalając na odrobinę wytchnienia.
Po co zajmować się wydumanymi potworami. Mamy ich dość w prawdziwym życiu.
Także
nie mogę zapomnieć o magii panoszącej się w powieści, bo ona też
jest istotnym elementem. Gdyby nie ona, to właściwie nie miałabym
o czym opowiadać, bo w większości fabuła jest nią posklejana,
dzięki czemu otrzymywała właściwe kształty. Byłam ogromnie
ciekawa historii pieczęci, jaką dzierżyła na swej skórze Jenna.
Przypuszczałam, że kryje się za nią coś niezwykłego i... się
nie pomyliłam. Nie spodziewałam się takiego rozwiązania, chociaż
praktycznie miałam odpowiedź podaną na tacy! Aczkolwiek ogromnie
żałuję, że autorka skupiła się tutaj jedynie na kreacji Anderu,
gdzie Fellsmarch od czasu do czasu wychylał się zza barczystej
sylwetki tego królestwa, przypominając o swej obecności. Naprawdę
chciałam poznać nieco lepiej rodzinne ziemie Adriana, ale cóż...
ogromnie liczę na to, że zostanie to czym prędzej naprawione, bo
epilog spowodował u mnie niedosyt i chęć rozwikłania zagadki,
jaką pozostawiła dla nas Cinda Williams Chima. Nie spodobał mi się
również ogromny przeskok w czasie, gdzie do któregoś rozdziału
po nim nie umiałam się dostosować. W jednej chwili miałam do
czynienia z dzieciakami dopiero smakującymi nastoletnie lata, a tu
nagle ni stąd, ni zowąd są już starsi o kilka wiosen.
Także
wątek miłosny mocno kuleje. Miałam nieodparte wrażenie, że
został on wykreowany na siłę, byle tylko go tutaj wplątać.
Niezwykle mi to przeszkadzało, co uczyniło pewien fragment
lektury... męczarnią? Nie, to za mocne słowo. Moim zdaniem mogłoby
się bez niego obyć, dzięki czemu [Zaklinacz ognia] wiele by
zyskał.
Czasami dom jest jedynym miejscem, w którym można znaleźć uzdrowienie.
Adrianowi
nie mogę odmówić jednego – samozaparcia. Zdążyłam go poznać
jako niepewnego siebie, nieco niezdarnego chłopca, który na moich
oczach przeistoczył się w młodzieńca umiejącego zdziałać cuda.
Także wzrosła jego samoocena, a to za sprawą zdobytej wiedzy,
która pomogła mu udoskonalić umiejętności oraz znaczniej
spoufalić się z magią ukrytą w głębi ciała. Niestety przykre
doświadczenia sprawiły, że odsuwał od siebie ludzi, wybierając
los samotnika. Dopiero z czasem zrozumiał, iż obecność drugiego
człowieka pozwala na zrzucenie większości ciężaru niesionego na
barkach. Pomogła mu w tym znajomość z Jenną, która jako pierwsza
zdołała dotrzeć do jego serca i zrozumieć jego oschłość.
Trudno się dziwić, skoro sama nie miała lepiej. Już od
najmłodszych lat zmuszano ją do ciężkiej pracy w kopalni, gdzie
większość czasu spędzała kilka czy kilkanaście metrów pod
ziemią. Również nie potrafiłam wyjść z podziwu, że przez tyle
lat udawało jej się ukrywać swoją tożsamość, co oznaczało
doskonałą grę aktorską. Tych dwoje naprawdę było sobie
pisanych, ale ich szybko rozwijająca się relacja... szczerze
powiedziawszy, przypuszczałam, że raczej kto inny wywoła u nich
przysłowiowe motyle w brzuchu. Mam tutaj na myśli Lilę, szpiega od
arcytrudnych zadań, umiejącą jednym sarkastycznym wyrażeniem
położyć mnie na łopatki oraz Destina, posłusznego królowi
podwładnego, który swoim dziwnym zachowaniem nie zdobył mojej
sympatii. Każde z nich znacznie lepiej wyglądałoby u boków
głównych bohaterów, ale cóż... czasami pozostają jedynie
marzenia. Za to Gerard, często wspominany przeze mnie władca, miał
genialnych speców od „wizerunku”, bo jakoś nie umiał wzbudzić
we mnie lęku. Wręcz przeciwnie – współczułam mu pokrętnej
logiki oraz chorobliwej chęci władzy nad wszystkim i wszystkimi.
Trochę żałuję, że nie było mi dane wejść w jego umysł, bo
wydaje mi się, że świat przedstawiony jego oczami mógłby
wyglądać dość... interesująco!
Cinda Williams Chima znacznie szybko
porwała mnie z realnego świata i przeniosła do tego, gdzie magia
jest wyczuwalna na każdym kroku, tak wyraźnie kusząca swymi
„kształtami”. Nawet nie wiedziałam, kiedy zatraciłam się do
tego stopnia, że nie potrafiłam oderwać od lektury. Z czasem –
niestety – zaczęło robić się ociupinkę nieznośnie (powody
tego stanu znajdziecie znacznie wyżej), ale nadal byłam pod
wrażeniem kunsztu pisarskiego tej pani. Nieraz czułam się tak,
jakbym znajdowała się pośród bohaterami, obserwując ich losy ze
znacznie lepszego punktu. Tylko nie wiem, czy to zamysł autorki czy
tłumacza, aby uznać słowo „kość” za coś odzwierciedlającego
brzydkie wyrażenie. Za pierwszym razem naprawdę chciało mi się z
tego śmiać, ale się opamiętałam. Tak czy inaczej, mam nadzieję,
że kiedyś odkryję prawdę na ten temat, bo ogromnie mnie ciekawi,
czy w oryginale można przeczytać „bone”!
Podsumowując:
Jeżeli macie już dość historii
osadzonych w naszym świecie i pragniecie liznąć czegoś innego, to
możecie to zrobić wraz z [Zaklinaczem ognia]. Może fabuła wyda
wam się nieco znajoma, a przy jej niektórych elementach będziecie
łapać się za głowy, ale te drobne niedogodności przysłoni
wartka akcja oraz nietuzinkowi, znacznie różniący się od siebie
bohaterowie. Dlatego zabezpieczcie się w ciśnieniomierze i dajcie
się porwać historii spisanej przez Cindę Williams Chima!
Moja ocena:
Recenzja została zamieszczona na:
Za przedpremierowy egzemplarz serdecznie
dziękuję wydawnictwu Otwarte!
Książka ma zaszczyt brania udziału w
wyzwaniu Przeczytam 52 książki w 2017 roku!
Patrząc na okładkę ta książka skojarzyła mi się ze "Szklanym tronem", którego nie czytałam. Na razie nie jestem zbytnio otwarta na taką fantastykę. Innym razem. A kiedy już się wciągnę to na mojej półce pojawi się też "Zaklinacz ognia"!
OdpowiedzUsuńMi najbardziej spodobały się cytaty, szczegolnie ten z ludzkimi potworami, jest taki prawdziwy. Myślę, ze ksiazka mogla by mi się spodobać, chociaz kurcze, nigdy nie jestem za bardzo za fantastyką, gdyz wole czytac autentyczne historie:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
(recenzentka-ksiazek.blogspot.com)
To coś zdecydowanie dla mnie! Ja bardzo lubię takie klimaty i bardzo lubię historię "nie z naszego świata" :D Ja jestem na tak! :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Jeju, ja to chcę! Ale muszę poczekać, aż Sadistic skończy, bo nie ma wyjścia, jak mi pożyczyć :D Nie boję się słabego wątku romantycznego i innych potknięć, na które pewnie będę później narzekać. Na razie jestem chora na punkcie tej książki i ją chcę. A Ty mnie do niej przekonujesz.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Niestety ani odrobinę nie jestem zainteresowana tą książką. Pociesze cię i ci napiszę że znowu odwaliłaś kawał dobrej roboty ;)
OdpowiedzUsuńFlamecaster... Uwielbiam jak to pięknie brzmi po angielsku. Po polsku już nie robi takiego wrażenia. ;) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawa tej historii :)
OdpowiedzUsuńNiedługo będę czytać, więc moją opinię na pewno poznasz, ale muszę przyznać, że zaciekawiłaś mnie bardzo mocno ;)
OdpowiedzUsuń