Autor: Maria Zdybska
Tytuł: Wyspa Mgieł
Seria: Krucze serce
Tom: I
Wydawnictwo: Genius Creations
Ilość stron: 476
Lirr
za nic w świecie nie potrafi przywołać do siebie wspomnień sprzed
okresu, zanim załoga Zielonej Harpii – z przerażającym Hego na
czele – nie postanowiła wyłowić jej z czeluści zdradliwych wód
morza. Pozbawiona bliskich, spragniona rodzinnego ciepła, z biegiem
lat zżywa się z wybawicielami, nie wyobrażając sobie już życia
poza tym statkiem pirackim. Pech jednak chce, że powodu pewnych
komplikacji dziewczyna nie może dłużej zostać na pokładzie, co
wiąże się z nagłą przeprowadzką. Odzwyczajona od stałego lądu
Lirr jest zmuszona zamieszkać w Ysborg, teoretycznie trafiając pod
opiekę samej księżnej tych ziem, Maeve. Teoretycznie, bo w
praktyce nie jest tam mile widziana przez samą władczynię, gdzie
ta na każdym kroku stara się udowodnić swoją niechęć do
„podrzutka”. Niezrażona tak podłym traktowaniem dziewczyna
zbliża się do jej syna, Caela, odnajdując w nim doskonałego
powiernika sekretów i towarzysza niedoli. Żadna dworska etykieta
nie jest w stanie uniemożliwić im kontaktu ze sobą oraz wspólnego
spędzania czasu. Ta zażyłość powoduje, że serce Lirr zaczyna
mocniej bić w obecności księcia. Niestety nie ma ona na tyle
odwagi, by wyznać mu swoje uczucia, ale wtedy jeszcze nie wie, że
los postanowi jej dopomóc.
Maeve
podupada na zdrowiu, a stosowane dotąd medykamenty zdają się nie
mieć już żadnych leczniczych właściwości. Ten fakt przeraża
nie tylko najbardziej oddanych służących władczyni, ale również
samego Caela, który z dnia na dzień przestaje zarażać optymizmem
i sam prawie staje się wrakiem człowieka. Królowa, zrażona do
magii, odrzuca swoje uprzedzenia i sprowadza do zamku słynnego
medyka, który także nie przywozi dobrych wieści. Jedynym ratunkiem
pozostaje receptura, gdzie do jej wykonania brakuje istotnego
składnika, jakim jest święta woda. Aby ją zdobyć, trzeba odbyć
długą, aczkolwiek niebezpieczną podróż na samą Wyspę Mgieł,
ale to nie wszystko. Wstęp na nią mają jedynie kobiety, ale nawet
wpuszczenie takowej na jej teren nie musi wiązać się z sukcesem.
Dlatego Lirr, dość niechętnie, zgadza się wyruszyć po
„zbawienie” dla królowej. Ale nie robi tego ze względu na nią.
Ma w tym swój ukryty cel...
Czy
Cael, dość często zawieszony między jawą a rzeczywistością,
odkryje prawdziwe intencje Lirr? A może poznał jej mały sekret
znacznie wcześniej i sam maczał palce w możliwym ratunku swej
ukochanej matki? Jak potoczą się losy samej Lirr, która zdaje się
ciągnąć swego słynnego pecha za sobą, który zna bardzo
niebezpiecznych ludzi? I dlaczego – na litość boską! – jak cień
podąża za nią jakiś upierdliwy kruk?
Czasami
zdarza mi się podejmować pochopne decyzje pod wpływem chwili czy
impulsu, co nie zawsze ma pozytywny skutek. Również od czasu do
czasu robię coś wbrew sobie tylko po to, aby przywołać uśmiech
na twarzy osoby, której najbardziej na tym zależało. Zgadza się,
to niezdrowe i brak w tym asertywności, ale niekiedy to jedyna
droga, aby uzyskać zamierzony efekt. Taką drogą postanowiła
również podążać sama Lirr, kiedy przyjęła propozycję
wyruszenia w nieznane tylko po to, by uratować znienawidzoną przez
siebie władczynię, a matkę Caela, który jako pierwszy wybudził w
niej ukrytą dotąd dziewczęcą naturę. Jednakże czym by była
długa, bardzo ważna wyprawa bez komplikacji? Przecież nie przystoi
nie wykorzystać okazji do popisania się swoimi umiejętnościami
uprzykrzania bohaterowi życia! I to jeszcze przy pomocy kreatur nie
z tego świata! Po tę możliwość
sięgnęła sama autorka, dzięki czemu z pozoru nudna wyprawa
zamieniła się w istną pogoń wrażeń, gdzie wystarczył tylko
moment nieuwagi, by przeoczyć coś wywołującego dziki galop serca.
Nieraz sama dawałam się przyłapać na tym, że kiedy następowała
chwila na wyregulowanie oddechu, czekałam, aż ponownie rozpęta się
fabularny sztorm. Aczkolwiek w pewnym momencie zaczynałam się
obawiać, iż narastające niespodzianki zaczną mnie męczyć, bo
jak dobrze wiecie – co za dużo, to niezdrowo. Na szczęście obyło
się bez uczenia książki latania, bo każdy element powieści
prędzej czy później doskonale wpasowywał się niczym kot do
kartonowego pudła (a wszyscy dobrze wiemy, że one opanowały tę
sztukę do perfekcji). Ale, ale... przecież nie samymi
niebezpiecznymi, pełnymi wrażeń zdarzeniami człowiek żyje!
Przecież nie mogę zapomnieć o humorystycznej części [Wyspy
Mgieł], bo jej tutaj również nie zabrakło. Owszem, prawie
pierwsze dwieście stron ma jej niewiele, ale kiedy tylko poznajemy
słynnego Raidena, to następuje zwolnienie blokady, a czytelnik nie
jest w stanie pohamować parsknięć i wybuchów śmiechu. Pełne
politowania spojrzenia ze strony mamy to jeszcze pikuś, ale jeżeli
takimi raczył mnie już pies... chyba w tym przypadku nie
potrzebujecie większej wizualizacji ich rażenia, prawda?
Tylko czy zwalczyłam pokusę? ;) |
Nie
potrafię także zapomnieć o tym, jak wielokrotnie wodzono mnie za
nos. Może raz czy dwa zdarzało mi się przewidzieć dalszy przebieg
akcji i puszyć się niczym paw, ale co mi po tym, skoro Maria
Zdybska okazała się sprytną manipulatorką i niemal boleśnie mi o
tym przypominała? Toż to karygodne! Jak tak można wyprowadzać
mnie w pole z taką nonszalancją, z nieukrytym wdziękiem? O nie,
tak się nie będziemy bawić, dlatego mam dla autorki łagodnego
pstryczka w nos. Aby nie było za pięknie, bo nie oszukujmy się –
przecież zawsze muszę się czegoś przyczepić – pragnę zwrócić
uwagę na dość widoczny trójkąt miłosny, do którego zawsze
podchodzę z rezerwą. Zgadza się, początkowo nie odczuwa się go
aż nadto, ale niemalże pod koniec myśli Lirr wirują między dwoma
panami i sama już nie wie, który jest bliższy jej sercu. Gdyby to
ode mnie zależało, chętnie bym jej wskazała swojego faworyta, a
drugiego adoratora posłała ku rusałkom, aby pokazały mu swoje
„wdzięki”. Nawet sama bym go do nich zaprowadziła. Niech zna
moje „dobre” serce...
Być może prawdziwa wolność jest zawsze okupiona samotnością.
Lirr,
jak na przybraną córkę pirata przystało, twardo stąpała po
ziemi i rzadko kiedy bała się konsekwencji swoich czynów (a
uwierzcie – miała sporo za uszami). Uparta do granic
możliwości, pyskata jak mało kto krnąbrna nastolatka nieraz
udowadniała samej królowej, że nie tak łatwo ją sobie
podporządkować. Ale stało się. Ugięła się pod wpływem
miłości, jaką darzyła syna znienawidzonej przez siebie kobiety,
pokazując, że tak łatwo potrafimy stracić głowę, gdy wydawałoby
się ją mieć niemal przylutowaną do karku. Jakoś nie umiałam
pojąć, dlaczego Cael stał się jej obiektem westchnień. Jak dla
mnie niczym szczególnym się nie wyróżniał, a niektóre jego
zachowania pozostawały wiele do życzenia. Tak to nie potrafił
dostrzec w Lirr kobiety, ale kiedy ta nieco odmieniła swój styl,
nagle nie mógł oderwać od niej wzroku. Rozumiem, mężczyźni są
wzrokowcami, co nie zmienia faktu, że już wcześniej powinien
dostrzec urodę swej przyjaciółki, i to nie tylko tę zewnętrzną.
Natomiast w innym świetle postrzegałam Raidena, aroganckiego maga,
umiejącego doprowadzić główną bohaterkę do szewskiej pasji.
Słowa przechodzące przez jego usta bardzo ją irytowały, co
prowadziło do ciekawych, pełnych sarkazmu rozmów, od których
powoli się uzależniałam. Także ciężko byłoby nie wspomnieć o
Mildzie, uroczej rusałce; Asterle, dość bezpośredniej rudowłosej
dziewoi czy słynnym kruku, bo oni także zdobyli moją sympatię.
Jednakże gdybym miała wybierać między tą trójką, to bez
wahania wskazałabym na czarne ptaszysko. Wprost nie mogłam doczekać
się chwil, kiedy ponownie odwiedzi Lirr i zaskoczy ją czymś nowym.
Sama czułam z nim ogromną więź, dlatego jego nieobecność źle
na mnie oddziaływała. A co się tyczy Maeve i jej „cudownego”
medyka... nie. Pozwólcie, że swoje głębsze przemyślenia o nich
pozostawię dla siebie, a wam zdradzę jedynie tyle, że chętnie
zrzuciłabym tę dwójkę z urwiska...
Maria
Zdybska, która niektórym swoim czytelnikom pozwoliła się
wcześniej poznać na portalu Wattpad jako EliseBlackpool, to kolejna
obiecująca debiutantka na naszym rynku literackim. Naprawdę jestem
zdziwiona, że o [Wyspie Mgieł] jest tak cicho, bo ta książka
zasługuje na większą uwagę. A to niby dlaczego? Nie dość, że
za pomocą zwyczajnie brzmiących słów stworzyła niesamowicie
wciągającą historię, gdzie magię otaczającego nas
wyimaginowanego świata odczuwa się na każdym kroku, to także
udało jej się stworzyć wspaniałych bohaterów. Każdy z nich jest
na swój sposób wyjątkowy, i to nie tylko ze względu na swe
widoczne wady czy zalety. Gołym okiem widać, że włożyła w tę
książkę wiele serca!
Podsumowując:
Osaczana
natrętnymi reklamami pewnej książki nie mogę zrozumieć, dlaczego
w tych samych miejscach nie znajduje się okładka [Wyspy Mgieł],
gdzie książka Marii Zdybskiej naprawdę zasługuje na większą
uwagę czytelników. To niedorzeczne, że tak niewiele osób miało
przyjemność zapoznać się z Lirr i samemu odbyć niesamowitą,
pełną magii i mrocznych niespodzianek przygodę, zwieńczoną
zaskakującym zwrotem akcji! Dlatego pozwólcie sobie od czasu do
czasu zaszaleć i śmiało sięgajcie po debiuty, bo te nieraz
zdołają mnie zaskoczyć. Mogę to potwierdzić rękami i nogami!
Moja
ocena:
Recenzja
została zamieszczona na:
Książka
została przeczytana w ramach Book Tour, zorganizowanego przez
autorkę, Marię Zdybską oraz mnie samą, czyli Aleksandrę z
Bluszczowych Recenzji!
Książka
ma zaszczyt brania udziału w wyzwaniu Przeczytam 52 książki w 2017
roku!
***
Nadszedł
czas, aby oficjalnie rozpocząć Book Tour z [Wyspą Mgieł], a co za
tym idzie? Przedstawienie listy uczestników! Niestety nie wszyscy
zgłoszeni wysłali swój adres, dlatego też ich zgłoszenia – w
moim mniemaniu – są odrzucone. Jeżeli jednak zdecydują się
jeszcze zrobić coś, o czym wspominałam w regulaminie, chętnie
przyjmę ich do zabawy, ale będą musieli liczyć się z tym, że
zajmą późniejsze miejsca.
A jeżeli Wy, po przeczytaniu mojej
opinii, stwierdziliście, że jednak chcecie zaryzykować, to możecie
śmiało zgłosić się pod tym postem, a następnie (zgodnie z regulaminem) wykonać dalsze kroki! :)
A
oto uczestnicy Bluszczowego Book Tour, którzy spisali testamenty i
już powoli ruszają ku Wyspie Mgieł!
Życzę przyjemnej podróży! ;)
Widzisz, widzisz. "Wyspę" trzeba pokochać. Ja bym do tego zrzucania z urwiska dorzuciła Caela. Naprawdę tylko 5 osób zgłosiło się do BookToura? Toż to skandal.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Cieszę się, że ta książka wywarła na Tobie tak pozytywne wrażenie i nie mogę doczekać się reszty recenzji, które wyjdą spod paluszków osób, biorących udział w BookTourze.
OdpowiedzUsuńŻyczę również wszystkim świetnej zabawy, bo, jak widać, warto przeczytać tę pozycję!
Kolejna dobra książka? Ola, ostatnio trafiasz na sporo perełek, co jest niezwykłe. A tytuł tej książki już zapisałam i będe miał go na uwadze :)
OdpowiedzUsuńOoo można się jeszcze zgłosić!! Jak super, bo akurat od 9 lipca do wczoraj byłam na wyjeździe i przegapiłam cały czas na zgłoszenia. W takim razie się zgłaszam i już wysyłam maila! Po tej Twojej recenzji nabrałam wielką ochotę na tę książkę!
OdpowiedzUsuńzaczytana-w-fantastyce.blogspot.com
Lubię takie historie. Choć przeraziła mnie liczba stron - bo jak zacznę to będę musiała zarwać noc :)
OdpowiedzUsuńMuszę zabrać za tę książkę, bo jestem jej bardzo ciekawa :D
OdpowiedzUsuńCzytałam tę książkę i może nie jest ona wysokich lotów (przepraszam z tego miejsca autorkę), ale przyjemnie spędziłam z nią czas. Ba, nawet czekam na ciąg dalszy ;)
OdpowiedzUsuń