Autor:
Paulina Kuzawińska
Tytuł:
Zaklęcie na wiatr
Tom:
I
Seria:
?
Wydawnictwo:
Genius Creations
Ilość
stron: 456
Gwinto
Gerk to wilk morski, który zbiegł z rodzinnego miasta lata temu.
Kiedy nagle powraca do domu, wszyscy przeczuwają kłopoty. Tylko
Arion widzi w wujku bohatera, a w jego opowieściach spełnienie
marzeń.
Kiedy
Gwinto wyrusza w dalszą podróż, pozostawia szkatułę pełną
drogocennych kryształów i tajemniczą księgę oprawioną w skórę
morskiego węża. Jego tropem rusza mag o srebrnych oczach, który
nie cofnie się przed niczym, aby go dopaść...
Jaką
tajemnicę skrywa morze? Co łączy królewskiego maga i zwykłego
żeglarza? Czy zemsta warta jest każdej ceny? Arion wyrusza wbrew
swej woli w podróż na kraniec świata, gdzie ma nadzieję znaleźć
odpowiedzi na te pytania.
[Opis
wydawcy]
Gdybym
kiedykolwiek otrzymała za zadanie opisać tę książkę za pomocą
jednego słowa, bez wahania odpowiedziałabym: statek. I wcale nie
miałabym tutaj na myśli tylko tego, że przez większość czasu
przebywamy na jego deskach, towarzysząc naszym odważnym
poszukiwaczom przygód (siniaków oraz wszelakich kłopotów). Otóż
samo tempo akcji „Zaklęcia na wiatr” kojarzy mi się ze statkiem
wypływającym na głębokie wody: z początku zmechanizowane
monstrum pozwalało sobie na drobne lenistwo, dając się prowadzić
„mokremu” żywiołowi, by dosłownie chwilę później uwolnić
zniewolone żagle, by te poddały się potędze wiatru, nabierając
przy tym z każdym kolejnym kilometrem (rozdziałem) prędkości.
Tylko czy taki obrót spraw okazał się satysfakcjonujący? W moim
przypadku – owszem! Tym samym otrzymałam szansę ze znacznie
lepszym oswojeniem się z tym wyimaginowanym światem. Poznaniem go
prawie że od podszewki, powoli oddając się pod kontrolę
wszechobecnej magii, skomplikowanym relacjom rodzinnym oraz
obezwładniającym zmysły tajemnicom. A one z każdą kolejną
stroną pozwalały sobie na coraz więcej i więcej!
Oczywiście
ogromne zainteresowanie wzbudził we mnie wątek smoków. Każde
wspomnienie o tych majestatycznych stworzeniach, wykreowanych tutaj
jako bóstwo, przyprawiało mnie o gęsią skórkę, jednakże
poczułam się lekki zawód, kiedy nie doszło do stanięcia z nimi
twarzą w twarz. Tak bardzo liczyłam na to, że ukażą tę swoją
legendarną potęgę, o której trąbiono przez większość
książki... Na całe szczęście autorka – w większym stopniu –
zrekompensowała się zawiłą intrygą, gdzie pokładowy manipulator
stopniowo wdrążał swój niecny plan w życie. Sianie spustoszenia
przychodziło więc wolnymi falami, łagodnie naznaczającymi
paluchami swoje terytorium, by w kulminacyjnym momencie rozwinąć
się do fabularnego sztormu wywołującego opadnięcie szczęki aż
do samej podłogi. Praktycznie do końca nie wiedziałam, kto tak
naprawdę jest odpowiedzialny za całe to zamieszanie! Obstawiłam
tylu niewinnych, że moja celność bez przerwy nuciła sobie refren
słynnej piosenki „Mniej niż zero”. I nawet nie chcecie
wiedzieć, jak bardzo przy tym fałszowała!
Kiedy
zostało już zaledwie parę stron do wytłuszczonego, straszącego z
oddali słowa „KONIEC”, pojęłam, że ani mi się śni go
zobaczyć. Po prostu nie czułam się na siłach, aby pożegnać się
z tą morską przygodą, która bez reszty mnie pochłonęła.
Odwlekałam ten moment tak długo, jak tylko było to możliwe. Co
rusz otwierałam książkę tylko po to, aby przeczytać zaledwie
parę zdań, by ponownie ją odłożyć. Swoim zachowaniem
przypominałam osoby uzależnione od wszelkich używek, które muszą
się ograniczać ze względu na niski stan zapasów. Co tu dużo
mówić... poczułam się zniewolona!
Wszechświat to morze, a wszelkie życie przepływa i znika jak fala. Rozpływa się w większej całości, z której powstało. Jak fala, która odradza się na nowo. Widzimy tylko powierzchnię. Nie dostrzegamy głębi oceanu. Mędrcy chcą dotrzeć do głębi, lecz żywi nie ujrzą nigdy dna odwiecznych mórz.
W
natłoku bohaterów przewijających się przez „Zaklęcie na
wiatr”, gdzie ich imiona są nad wyraz oryginalne, prawie można
się pogubić. Sama niejednokrotnie łapałam się na tym, że
myliłam, kto jest kim, przez co przewracałam parę stron wstecz,
aby skorygować swoje błędy. Z czasem jednak, wraz z lepszym
poznaniem ich, z odkryciem tych charakterystycznych dla nich cech, ta
bolączka odeszła w zapomnienie. Aczkolwiek na największą uwagę –
moim zdaniem – zasługiwali bowiem Arion oraz Gwinto Gerk.
Przesiąknięty gniewem, przygnieciony ciężarem bólu po utracie
najbliższych swemu sercu ludzi młodzieniec dawał ostro popalić
wujkowi. Winił go za wszelkie zło, jakie zagościło się w jego
poukładanym życiu, niszczące wszystko, co do tej pory znał i
cenił. Jednak nawet to nie zdołało zniechęcić Gwinta do
siostrzeńca. Co więcej, widział w nim odbicie samego siebie, czym
był mocno zaniepokojony. Dlatego też oddany morzu mężczyzna
starał się jak mógł, by ten nie popełniał tych samych błędów,
aby wystrzegał się ich jak żeglarze Krakena. Wtedy z pomocą
przybywali inni członkowie załogi, jednakże w trakcie tej misji
Gwinto Gerk odnalazł największe wsparcie w przyjacielu, Egricie. To
właśnie ten naznaczony przez promienie słoneczne oraz
przesiąknięte solą powietrze ówczesny kapitan starał się
łagodzić wszelkie spory, nie oceniając żadnego z góry. Dzięki
temu zdobył sympatię oraz szacunek młodzieńca, co skutkowało
spokojem na statku. Ja również nie pozostałam obojętna jego
magnetyzmowi. Nawet sama zapragnęłam mieć takiego oddanego
„przyjaciela”...
Na
jednej ze stron zetknęłam się ze stwierdzeniem, jakoby ta książka
była ociupinkę „przegadana”, co nieco utrudnia zagłębienie
się w zawartą w niej historię. Nie jestem w stanie się z tym
zgodzić. Owszem, przydługie opisy niekiedy nużą, zbędne dialogi
działają znacznie lepiej od tabletek nasennych, a zarazem
przytłaczają czytelników, bo nieraz sama miałam z takim
zjawiskiem do czynienia, jednakże w przypadku „Zaklęcia na wiatr”
czułam zupełnie coś innego. Paulina Kuzawińska wyposażyła wielu
bohaterów w spory bagaż doświadczeń, co automatycznie wiązało
się z tym, że prędzej czy później będziemy mieli z nim do
czynienia. Moim zdaniem, zręcznie przeplatała teraźniejszość
nićmi przeszłości, a w połączeniu z barwnym, idealnie oddającym
klimat powieści językiem stworzyła przy tym porywającą, magiczną
historię. Jedyne, co zdawało się mnie wytrącać z równowagi, to
powtarzające się kwestie powiązane z prawie że rytualnymi
czynnościami. Czułam się wtedy tak, jakbym cierpiała na zaniki
pamięci, chociaż nie mam z nią jeszcze problemów. Z naciskiem na
jeszcze!
Podsumowując,
to doprawdy niemożliwe, że tak pochłaniająca bez reszty,
pozwalająca z prędkością światła odizolować się od
rzeczywistości, obsadzona w fantastycznym świecie książka nie
została jeszcze zauważona przez wielbicieli tego gatunku! Ja,
chociaż miałam lekkie obawy, zakochałam się w tym debiucie bez
reszty i przypuszczam, że w waszym przypadku byłoby tak samo. Także
niech nikt nie zwleka i czym prędzej zaszaleje, sięgając po
„Zaklęcie na wiatr”, by całkowicie zrozumieć, co mnie w niej
tak ujęło!
MOJA
OCENA:
RECENZJA
ZOSTAŁA ZAMIESZCZONA NA:
PRZECZYTAM
52 KSIĄŻKI W 2018 ROKU!
Świetnie, że książka wywołana na Tobie tak ogromne wrażenie. 😊
OdpowiedzUsuńStrasznie się cieszę Aleksandro, że zaczarowało Cię moje "Zaklęcie"! Pozdrawiam serdecznie, Paulina :)
OdpowiedzUsuńNie słyszałam o tej książce, ale lubię debiuty. Co prawda często można się na nich zawieźć, ale czasami trafiają się prawdziwe perełki. Muszę się zainteresować tą pozycją w wolnej chwili.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam:
Biblioteka Feniksa
Nie słyszałam o tej książce, a przyznam szczerze, że uważnie śledzę debiuty - zwłaszcza te w Polsce, bo cały czas wierzę, że w polskiej literaturze drzemie potencjał. Widzę, że już jeden znalazłaś i zachęciłaś mnie do jej przeczytania :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Lady Spark
[kreatywna-alternatywa]
Pierwsze słyszę o tej książce, ale skoro tak ją zachwalasz, to raczej nie znajdę tam kiczowatych scen, co mnie mocno zachęca. Dam temu debiutowi szansę :).
OdpowiedzUsuńNiebawem będę czytać, więc na razie siedzę cichutko i zobaczymy jak mi się spodoba :D
OdpowiedzUsuńCiekawe. Kocham fantasy, więc może kiedyś po nią sięgnę. :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie:
https://shiracoffeebook.blogspot.com/2018/05/zbrodnia-i-kara-fiodor-dostojewski.html