Autor:
Alicja Wlazło
Tytuł:
Mrok
Seria:
Zaprzysiężeni
Tom:
I
Wydawnictwo:
Genius Creations
Ilość
stron: 402
Nadchodzi
mrok i nikt się przed nim nie ukryje!
Laureen
miała wszystko, czego tylko mogła zapragnąć: kochającą rodzinę,
wymarzoną pracę i wspaniałą przyszłość. Miała, do chwili,
kiedy w jej życiu pojawił się tajemniczy Sigarr. W mgnieniu oka
otaczający ją perfekcyjnie uporządkowany świat wypełnił chaos.
Potępienie
i Zaprzysiężeni toczą od tysiącleci brutalną wojnę. Laureen ma
w niej do odegrania kluczową rolę, ale musi stanąć do walki o
wszystko co kocha.
Czy
znajdzie w sobie dość odwagi?
Od
jakiegoś czasu moje życie kręci się wokół debiutów literackich
polskich autorów, także moje spotkanie z twórczością Alicji
Wlazło, a mianowicie z książką „Mrok” stworzoną przez ową
damę sprawiało wrażenie przeznaczenia. Rozochocona dobrą passą,
gdzie moje słynne plucie jadem musiało odejść w odstawkę,
optymistycznie podeszłam do lektury. Jednakże pewne przykre
okoliczności robiły dosłownie wszystko, aby zrównać z ziemią
moją opinię o naszych rodzimych twórcach.
Nie, nie chodzi tutaj o
zrujnowanie głównego wątku, który jest odpowiednikiem kwiatu
powoli odrastającego od ziemi, przez co trzeba dać mu więcej czasu
na rozkwit. Mam tutaj na myśli pewną erotyczną scenę
przypominającą mi (Z góry przepraszam za tak drastyczne
porównanie.) nieudolne próby napisania czegoś pikantnego przez
wchodzącą w nastoletni wiek dziewczynkę, która zdobywa wiedzę o
stosunkach płciowych poprzez maniakalne czytanie erotyków na niskim
poziomie tworzonych przez kogoś o podobnym wieku. Nieco zażenowana,
jak i zniesmaczona, tą sytuacją, starałam się ją wyprzeć z
pamięci, coby móc skupić się na dalszej fabule, która – pomimo
tak przykrej niespodzianki – nadal mnie fascynowała. I mój
wysiłek ogromnie się opłacił. Wystarczyło, że w życiu Laureen
nastąpił olbrzymi (i niezwykle brutalny) przełom, aby akcja
przestała uparcie jechać na drugim biegu. Nostalgiczne, zachęcające
do przyjaźni z czającą się w rogu pokoju depresją wydarzenia
zaprzestały swych sztuczek, ustępując miejsca żywszej,
zapierającej dech w piersiach akcji. Także sfera fantastyczna
rozprostowała skrzydła, mogąc swobodnie poruszać się po kartach
książki. Nie powiem, walka dobra ze złem może wydawać się
przemłócona do granic możliwości, lecz po lepszym poznaniu
Zaprzysiężonych, ich sposobu działania oraz liźnięciu wiedzy o
Potępionych muszę stwierdzić, że coraz więcej autorów utwierdza
mnie w przekonaniu, iż jest jeszcze nadzieja dla powielanych
schematów!
Muszę
także wspomnieć o tajemnicach, bo one także odgrywają tutaj
kluczową rolę. Przecież sama postać Laureen posiadała wiele
sekretów, a co dopiero inni, bardziej skryci bohaterowie. I jak
wiele z nich dało się odkryć poprzez wskazówki pozostawiane przez
pozostałych, tak niektóre pozostawały nimi do końca. Tym samym
szorowałam szczęką podłogę, bo z wrażenia nie umiałam jej
wstawić na właściwe miejsce. Tylko kochana Alicjo – doprawdy
musiałaś zostawić tamte rozdziały w takim stanie? Rozumiem, że
dzięki temu pokazałaś, jak się rozwinęłaś twórczo, tym samym
nagradzając cierpliwość tych, którzy nie zamknęli książki po
paru czy parunastu stronach, ale czy aby na pewno było to konieczne?
Co
jak co, ale życie za grosz nie oszczędzało Laureen. Nie dość, że
przez wiele lat robiła za matkę-kwokę, żyjącą pod dyktando
córki, gdzie co rusz starała się ją uszczęśliwić (tym samym
wielokrotnie działając wbrew własnej woli), to jeszcze los
zgotował jej tak parszywą niespodziankę. I może to dziwnie
zabrzmi, ale gdyby nie ona, to Laureen nigdy nie zyskałaby szansy
złapania głębszego oddechu. Chociaż przeżywała katusze w
związku z niesprawiedliwością świata, zdołała stanąć na nogi,
pokonując przy tym większość wewnętrznych demonów. Większość,
ponieważ jeden z nich nadal ją prześladował, przez co kobieta
niekiedy zdawała się nie panować nad sobą. To mi przypomniało
sytuację z „Intruza” Stephenie Meyer, gdzie pasożytująca na
Melanie Wagabunda również toczyła batalie z prawowitą
właścicielką ciała, gdzie każda z nich chciała mieć nad nim
całkowitą kontrolę. Tylko że w tym przypadku to Laureen miała
więcej do powiedzenia, chociaż myśli tej „drugiej”
wielokrotnie doprowadzały do tego, że miewała mętlik w głowie,
przez co dochodziło do sytuacji, gdzie większości z nich sama by
nie rozwinęła do niebezpiecznego poziomu...
Cobyście
nie myśleli, że cała książka kręci się wokół Laureen,
pozwolę sobie wspomnieć o innych bohaterach, którzy – moim
skromnym zdaniem – również zasługują na uwagę. Na pierwszy
ogień leci słynny obiekt westchnień wielu kobiet, a mianowicie
tajemniczy Siggar. Chociaż niektóre jego zachowania wskazywały na
syndrom Edwarda Cullena (Tak, znowu wkrada się pani Meyer, a kysz!),
gdzie jak na dłoni widać było, że Laureen nie jest mu obojętna,
to jednak wieczna walka z drapieżną drugą naturą uniemożliwiała
mu na pogłębienie relacji z nią. Co nie zmieniało faktu, że
ciągnęło ich ku sobie, a chemia między nimi stawała się coraz
bardziej na zaawansowanym poziomie... Jednakże, jeżeli
potrzebujecie odpoczynku od miłosnych doznań, to Nancy wam to
zapewni. Ta chodząca encyklopedia jest w stanie odpowiedzieć nawet
na najtrudniejsze pytanie, niezmiernie tym szokując. Nancy jest
skarbem dla Zaprzysiężonych i nie dziwię się, że tak obdarzają
ją szacunkiem oraz zaufaniem. To samo tyczy się Silimira, którego
wiek oraz doświadczenie samo w sobie nakazują zachować przy nim
powagę. Niestety nie zdołałam polubić przyjaciółki Laureen,
Tessy. Wydawała mi się szemrana i to odczucie towarzyszyło mi do
końca lektury. Po prostu wiele okoliczności sprawiło, że nie
byłam w stanie jej zaufać... Także niewiele dobrego można
powiedzieć o Desmondzie, ale spójrzmy prawdzie w oczy – czy
dałoby się to zrobić, skoro ten jest wzorowym przykładem
poślubionego śmierci Potępionego, który nie cofnie się przed
niczym, aby jego rasa wypleniła Zaprzysiężonych?
Alicja
Wlazło, prócz przedstawienia kolejnej interpretacji walki dobra ze
złem, zaprezentowała czytelnikom eksperyment narracyjny, gdzie –
według mnie – zwyciężyła ta w formie trzecioosobowej. Muszę
przyznać, że dzięki niej autorka mogła znacznie lepiej
zaprezentować swoje lekkie pióro, barwne opisy oraz nieograniczoną
wyobraźnię (oczywiście pamiętając o zachowaniu umiaru, coby nie
przerysować historii), gdzie przy pierwszoosobowej napotykała
liczne blokady. Nie powiem, obydwie są na poziomie, ale jednak
bardziej skłaniam się ku tej, gdzie osoba trzecia przedstawia nam
dane zdarzenia, ukazując znaczniej więcej szczegółów. Także
jestem pod wrażeniem umiejętności opisania scen walk, które za
nic nie przypominają tańca pijanego człowieka z patyczkiem po
lodzie. Są stworzone na poziomie, dzięki czemu rywalizacja między
Zaprzysiężonymi oraz Potępionymi nabiera ognistych kształtów!
Podsumowując,
niekiedy pierwsze złe wrażenie powoduje, że mamy ochotę uciec,
gdzie pieprz rośnie, próbując zapomnieć o tym traumatycznym
wydarzeniu, jednakże ofiarowanie drugiej szansy może mieć
pozytywne skutki. Tak było w przypadku „Mroku” Alicji Wlazło,
gdzie jeden element mógł zaprzepaścić okazję poznania dobrze
skrojonej, pełnej mrocznych ścieżek, poważnych dylematów oraz
sekretów historii doświadczonej przez los Laureen. Także nie warto
się zniechęcać i naprawdę dać tej książce szansę. Albowiem
wtedy wsiąkniecie w fantastyczny świat, a tytułowy mrok dosłownie
was zniewoli!
MOJA OCENA:
RECENZJA
ZOSTAŁA ZAMIESZCZONA NA:
PRZECZYTAM
52 KSIĄŻKI W 2018 ROKU
Nie mój gatunek.:)
OdpowiedzUsuńZapewne byłabym w tym gronie osób, co by sobie odpuściły książkę po przeczytaniu tych parunastu stron, za co zostałabym ukarana. To dobrze, że później akcja się rozwinęła. To jest na plus. Dlatego zapiszę sobie ten tytuł :))
OdpowiedzUsuńJakoś niezbyt jestem zaciekawiona tą książką, ale nie mogę wyrobić ze śmiechu przez to porównanie do tej dziewczynki wchodzącej w nastoletni wiek :D. Torpeda! Jestem ciekawa jak autorka na nie zareagowała.
OdpowiedzUsuńA bardzo dobrze! ;) Recenzja świetna, rzetelna i serdecznie za nią dziękuję, Olu! :)
OdpowiedzUsuńPotwierdzam, początek mnie także zraził :D Ale książka dalej cudowna :)
OdpowiedzUsuńNie widziałam wcześniej tej książki, a zapowiada się dobrze. Będę miała na uwadze podczas zakupów książkowych. I będę pamiętać o początku, który trzeba przejść dalej ;]
OdpowiedzUsuńUwielbiam polskich autorów, choć trafiają się również powieści, pisane ich piórem, które nie przypadają mi do gustu. Ale mówiąc szczerze, takie rzeczy dzieją się bez względu na narodowość autora. :)
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawa tej książki i myślę, że w niedalekiej przyszłości ją przeczytam, bo zapowiada się naprawdę świetna lektura.
Pozdrawiam gorąco,
Iza Heavy Books
Na pewno sięgnę i mam nadzieję, że równie mocno mi się spodoba. Będę pamiętać, żeby nie zniechęcać się początkiem :D
OdpowiedzUsuń