Autor:
Jeff Zentner
Tytuł:
Goodbye Days
Tytuł
oryginału: Goodbye Days
Przekład:
Grzegorz
Komerski
Wydawnictwo:
Jaguar
Ilość
stron: 432
Wystarczyło
bardzo niewiele, aby siedemnastoletni Carver Briggs w jednej chwili z
anonimowego nastolatka stał się najbardziej rozpoznawalnym
chłopakiem w swojej okolicy. Niestety nie przyczyniły się do tego
jego opowiadania, które tak namiętnie tworzy, co rusz je
udoskonalając. Również nie pomogły mu w tym występy w śmiesznych
filmikach nagrywanych wraz z paczką najlepszych przyjaciół, gdzie
te prędzej czy później trafiały do sieci. Nagły szum wokół
jego osoby ma swoje korzenie w zwyczajnej czynności, ale nikt dotąd
nie podszedł do niego w celu zrobienia wspólnego zdjęcia czy
poproszenia o autograf. I nikt tego nie zrobi, ponieważ nagła sława
Carvera wcale nie posiada pozytywnego wydźwięku. Co więcej – z
dnia na dzień wydaje się coraz gorzej. A to wszystko za sprawą
jednej wiadomości, której odczytanie przyczyniło się do
tragicznej śmierci Marsa, Blake'a i Eliego.
Siedemnastolatek
nie potrafi pogodzić się z myślą, że przez własną głupotę
oraz zgubną niecierpliwość doszło do łańcucha reakcji, który
doprowadził do śmierci jego najbliższych przyjaciół. Pogrążony
w rozpaczy próbuje w jakiś sposób wrócić do normalności, lecz
otaczający go ludzie wcale mu tego nie ułatwiają. Niegdyś
serdecznie nastawieni do niego, teraz izolują go od siebie, starając
się unikać kontaktu z mordercą. Również świadomość, że
ojciec jednego z jego zmarłych druhów, wpływowy sędzia, ani
odrobinę nie napawa optymizmem. Na szczęście Carver może jeszcze
liczyć na wsparcie swoich troskliwych rodziców, starszej siostry
Georgii oraz Jesmyn – dziewczyny Eliego. Przepraszam, byłej
dziewczyny, ponieważ jego już nie ma.
Bliscy
Blake'a, Eliego i Marsa proszą, a niekiedy wręcz żądają od
nastolatka, aby ten przeżył wraz z nimi czas pożegnań. Pragną,
by spędził z nimi jeden dzień, podczas którego będą wspominać
tragicznie zmarłych oraz robić to, co robiliby z nimi przed ich
śmiercią. Za każdym razem wygląda to zupełnie inaczej, za każdym
razem rozdrapywane rany bolą znacznie bardziej, za każdym razem na
światło dzienne wychodzą informacje, które dotąd skrywały się
za zasłoną dymną.
Czy
Carver udźwignie ten bolesny ciężar na swoich barkach i kiedyś
dostrzeże promienie słońca nieśmiało wydobywające się zza
ciemnych chmur? A może pozwoli, aby czarna rozpacz przejęła nad
nim kontrolę, przez co całkowicie zapomni o radości życia? I jak
potoczy się jego groźna batalia z sędzią, który nie zawaha się
pociągnąć za wszystkie sznurki, aby tylko udowodnić nastolatkowi
winę?
Chyba
nie ma na świecie takiego środka masowego przekazu, w którym nie
wspominano o konsekwencjach, jakie niesie ze sobą korzystanie z
telefonu komórkowego podczas prowadzenia samochodem. Praktycznie
wszędzie trąbi się o tym, aby ignorować tę pokusę, aby nie
stwarzać zagrożenia na drodze. Przecież zawsze można odpisać po
dotarciu na miejsce docelowe, a jeżeli już naprawdę nie potrafimy
się powstrzymać, to warto zjechać na najbliższy parking i oddać
się lekturze. Niestety niektórzy nadal nie potrafią pojąć tych
słów, ignorują je ile wlezie, przez co dochodzi do wielu wypadków,
które dość często posiadają masakryczny finał. Właśnie taki
scenariusz spotkał najlepszych przyjaciół Carvera, gdzie kierujący
samochodem postanowił zaspokoić ciekawość siedemnastolatka i
szybko udzielić mu odpowiedzi na dręczące go pytanie. Tym samym,
zamiast przeżywać kolejne zwariowane przygody, o których mogłoby
być głośno, siedemnastolatek musiał pogodzić się z myślą, że
nigdy więcej nie zobaczy swoich druhów z Brygady Sos. Już samo to
powoduje, iż świat nagle staje się czarno-biały, a śmiech zdaje
się jedynie wspomnieniem. Dlatego też trudno się dziwić, że
wystarczyło – w moim przypadku – przeczytać paręnaście stron
i już po omacku poszukiwać paczki chusteczek mogących pomóc mi
się pozbyć paskudnych łez napływających mi do oczu. A
to jeszcze nie koniec przykrych niespodzianek. Posądzany o
dołożenie sporej cegiełki
do wypadku Carver wielokrotnie mierzył się z nieprzyjaznymi
spojrzeniami, przykrymi słowami czy samym odrzuceniem przez uczniów,
którzy stanęli po stronie tych,
co z ogromną
chęcią ujrzeliby nastolatka w pasiastym uniformie więziennym.
Przez
to, co aktualnie przedstawiłam, może wydawać się, że ta książka
stanowi pojemny zbiór dołujących, wywołujących chandrę,
wyciskających łzy wydarzeń, ale nie martwcie się – to tylko
złudzenie. Każdy doskonale wie, że „po burzy zawsze wychodzi
słońce” i promieni takowego tutaj nie zabrakło! Uaktywniane z
dobrym wyczuciem czasu liczne wspomnienia przygód Brygady Sos
pozwalały odetchnąć od całego cierpienia, wywołując szeroki
uśmiech i niesamowitą chęć odkrycia tego, co działo się dalej.
Również późniejsze wydarzenia powoli odciążały obolałe od
nadmiaru wrażeń umysły, nabierając coraz chętniej lekkości.
Również co rusz napotykałam się na chwytające za serce cytaty,
przy których ciężko było nie oderwać się na chwilę od lektury
i zasiąść w zadumie nad ich prawdziwością. A samo zakończenie...
Rany, że ja przy tej książce się nie odwodniłam, to jest cud nad
cudami!
Nauczycielka fizyki zadała nam kiedyś pytanie: „Co jest według was cięższe? Kilogram piór czy kilogram ołowiu?”. Wszyscy bez wahania odpowiedzieliśmy, że kilo ołowiu. Dzisiaj już wiem, że ciężar trumny najlepszego przyjaciela nie równa się ciężarowi ołowiu i pierza. Jest znacznie cięższy.
Strasznie
ciężko jest polubić bohatera, kiedy ten co rusz użala się nad
sobą, próbując ukazać wszystkim dookoła, jak bardzo jest mu
ciężko. Wtedy ma się ochotę wziąć taką osobę za ramiona i
ostro nią potrząsnąć, coby oprzytomniała. Aczkolwiek, gdyby to
Carver specjalizował się w tego typu zachowaniach, to nie
potrafiłabym mieć mu tego za złe. Owszem, chciałabym mu przemówić
do rozumu, ale brałabym poprawkę na to, przez co niedawno
przeszedł. Przecież dobrze wiemy, że już utrata jednej bliskiej
nam osoby powoduje, że w powietrzu zaczyna brakować właściwej
ilości tlenu, a co dopiero, kiedy śmierć odbiera nam aż trzech
najwspanialszych kompanów! Wtedy nasze umysły przestają prawidłowo
funkcjonować, a zdrętwiałe serca z trudem wybijają swój
naturalny rytm. A żeby tego jeszcze było mało, niektórzy bliscy
tragicznie zmarłych chłopaków dokładają mu cierpień w postaci
setek oskarżeń. I zapewne, gdyby nie wsparcie Georgii oraz Jesmyn,
to Carver – z powodu natłoku negatywnych bodźców – nie byłby
w stanie normalnie funkcjonować. Z ich pomocą powoli wychodził ze
skorupy utkanej z bólu, próbując na nowo pokochać otaczający go
świat. Także pomagał mu w tym specyficzny tok rozumowania, który
nie wszyscy są w stanie pojąć i oswoić. Ja nie miałam z tym
żadnego problemu. Ba, nawet wiele razy gratulowałam mu w myślach
doskonałego przemyślenia, na które sama w życiu bym nie wpadła.
Niestety najbardziej bolał mnie fakt, że wielu ludzi zrobiło sobie
z Carvera kozła ofiarnego, na którym można wyładować własne
frustracje. Owszem, był w jakimś stopniu winny tego, co się stało,
ale – na litość boską! – przejrzeliby w końcu na oczy, że
najwięcej winy ponosili ci, co nie zareagowali na gest kierowcy.
Niestety mroczne uczucia przysłoniły im prawdę, co zaskutkowało
takim, a nie innym przebiegiem powrotu do normalności
siedemnastolatka.
Po
raz pierwszy w życiu przyszło mi się zmierzyć z twórczością
Jeff Zentnera i muszę przyznać, że gdybym wcześniej wiedziała,
iż opisywane przez niego historie są tak przesiąknięte realizmem,
to już wcześniej dałabym mu szansę. Oprócz plastycznego języka,
wielu życiowych mądrości oraz bohaterów z krwi i kości
pokochałam go za to, że potrafił ukazać prawdziwą twarz
pogrążonego w żałobie człowieka. Udowodnił, że odtworzenie
realnego procesu przeżywaniu bólu po stracie kogoś bliskiego wcale
nie polega na „O, nie żyjesz. Potęsknię za tobą jakieś kilka
dni, a później kogoś poznam, od czasu do czasu o tobie wspomnę,
ale i tak cię zapomnę”. Jeff Zentner daje również życiową
lekcję, która powinna wielu otworzyć oczy i uświadomić, że
zakazany owoc może i smakuje najlepiej, ale jego zjedzenie może
przynieść zgubę.
Podsumowując:
[Goodbye
Days] to książka, która powinna zostać wpisana do kanonu lektur
szkolnych, i to w trybie natychmiastowym! Porażająca realnością,
zachwycająca mądrością i celnością, poruszająca nie tylko
serca, ale również wyobraźnię, wzruszająca historia Carvera
powoduje, że wystarczy naprawdę niewiele, aby dać się porwać
wielobarwnym emocjom emanującym na kartkach i totalnie przeniknąć
do tego świata. Dlatego też, jeżeli pragniecie sięgnąć po tę
książkę, to zarezerwujcie sobie na nią sporo czasu, bo dość
szybko się od niej nie uwolnicie!
RECENZJA
ZOSTAŁA ZAMIESZCZONA NA:
PRZECZYTAM
52 KSIĄŻKI W 2017 ROKU
Nie czytałam tej książki, ale jeżeli spodobałaby mi się tak jak Tobie, to widzę, że dużo straciłam. I jestem ciekawa, czy to wpisanie w kanon lektur szkolnych byłoby dobrym pomysłem :)
OdpowiedzUsuńO, zainteresowałaś mnie. Już chyba wiem, co chcę dostać na imieniny :)
OdpowiedzUsuńMimo zachęcającej opinii, ja jednak raczej odpuszczę sobie tę książkę.
OdpowiedzUsuńWidziałam tę książkę to tu, to tam, ale szczerze mówiąc, dopiero teraz wiem, o czym jest. Wygląda na naprawdę ciekawą, więc pewnie z czasem znajdzie się na mojej liście czytelniczej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
#LaurieJanuary
To chyba ten rodzaj książki, który mimo wszystko wzrusza - taka tematyka :) Podobało mi się, że autorka postawiła na psychologię i ukazała fazy radzenia sobie z utratą bliskich.
OdpowiedzUsuńTa książka bardzo mnie intryguje i to od dłuższego czasu. Teraz trochę się obawiam tego realizmu w opisach, nie chcę popaść w depresję. A temat, masz rację, ważny. Szkoda, że kanon lektur nie modyfikuje się tak szybko i tak trafnie :)
OdpowiedzUsuńGdy ktoś twierdzi, że dana lektura powinna być w kanonie lektur - biorę w ciemno! Wiem, że to jedyne i niezapomniane historie :)
OdpowiedzUsuńNie lubie dołujących książek ale ta mnie zaciekawiła!:))
OdpowiedzUsuńBuziolki i zapraszam do nas!:)
teczowabiblioteczka.blogspot.com
Lubię historie, które wzruszają i poruszają. To zdecydowanie coś dla mnie.:)
OdpowiedzUsuńkocieczytanie.blogspot.com
Bardzo lubię takie niebanalne książki młodzieżowe. Myślę, że będzie to ksiązka, która zdecydowanie pobudzi mnie do refleksji i coś po sobie zostawi. Jak tylko będę miała okazję, chętnie zajrzę.
OdpowiedzUsuńSmutne książki to nie dla mnie. Poza tym już sam gatunek to nie moja bajka :D
OdpowiedzUsuńSama nie wiem czemu, ale odpycha mnie od tej książki. Im więcej recenzji tym bardziej utwierdzam się, że nie chcę jej czytać :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Jabłuszkooo ♡
Szelest Stron
Nie przepadam aż nadto za smutnymi, depresyjnymi historiami, ale dla niektórych robię wyjątek i po nie sięgam. I obiecuję, że kiedyś przeczytam "Goodbye days" :-)
OdpowiedzUsuń