Autor: John Green
Tytuł: „Gwiazd naszych wina”
Oryginalny tytuł: „The Fault In Our Stars”
Przekład: Magda Białoń-Chalecka
Wydawnictwo: Bukowy Las
Ilość stron: 312
Tytuł: „Gwiazd naszych wina”
Oryginalny tytuł: „The Fault In Our Stars”
Przekład: Magda Białoń-Chalecka
Wydawnictwo: Bukowy Las
Ilość stron: 312
Nowotwór. Na pierwszy rzut oka
zwykły wyraz niewyróżniający się na tle innych. Po prostu
słowo na „n”, jak inne. Jednak skrywa ono w sobie bolesną
prawdę o tym, że twoje ciało zamierza podpisać umowę z samą
Śmiercią. Ludzie próbują temu zapobiec poprzez
chemioterapię i inne formy zwalczania złośliwca tkwiącego
wewnątrz siebie. Nie wystarczy jednak leczenie. Ważne jest także
nastawienie chorego do swojego losu oraz wsparcie bliskich, które
pozwala zapomnieć o wszechogarniającym nas bólu. To pozwala
na szybsze pozbycie się nowotworu.
Bywa jednak tak, że nowotwór jest
złośliwy, co oznacza już podpisanie umowy z panną prowadzącą
dusze w danse macabre. To najgorsza z możliwych sytuacji, jakie mogą
nas spotkać przy tej paskudzie siejącej spustoszenie w naszym
organizmie. Wtedy zazwyczaj są dwie opcje: użalać się nad sobą i
uważać, jaki ten świat jest niesprawiedliwy lub brać z życia
garściami i nie przejmować się konsekwencjami.
Hazel Grace to szesnastoletnia
dziewczyna, która wie, że nie ma co liczyć na cudowne
ozdrowienie. Oswojona ze swoją wersją nowotworu zawsze przebywa w
towarzystwie butli tlenowej pozwalającej jej na nikłe odczucie, że
jeszcze żyje i jej płuca mają się nieźle. Pogodzona ze swoim
losem zostaje jednak zmuszona przez matkę, by ta udała się na
sesję do grupy wsparcia dla takich ludzi jak ona – czyli
zdradzonych przez swoje organizmy.
Nie wie ona jeszcze tego, że właśnie w
takich okolicznościach pozna niewiele starszego od siebie Augustusa,
który pokaże jej drugą stronę medalu życia z bombą
cykającą wewnątrz siebie. Tylko czy ta przyjaźń nie przerodzi
się w coś głębszego, co może skomplikować przyszłość i
spowodować jeszcze więcej bólu?
Na tę książkę miałam chrapkę już
dawno, dawno temu, ale dopiero kilka miesięcy temu otrzymałam
możliwość pochwycić ją w swoje krzywe paluchy. Trochę
ubolewałam nad faktem filmowej okładki, ale to i tak mnie nie
zniechęciło. Jednak czy szata graficzna w ten sposób mnie
nie przestrzegała przed poznaniem tej historii?
„To tylko nasza, a nie gwiazd naszych
wina.”
Główną bohaterką jest Hazel
Grace Lancaster, która od wielu lat zmaga się z nowotworem
wyniszczającym jej organizm. Gdyby nie specjalistyczny sprzęt i
niezbędna dawka leku nastolatka... można się domyślić, co bym
tutaj napisała. Hazel również jest zdana na butlę z tlenem,
gdyż normalne oddychanie sprawia jej trudności.
Hazel Grace poznałam jako dziewczynę o
bardzo specyficznym poczuciu humoru oraz pesymistycznym podejściu do
życia. Trudno jej się dziwić skoro wewnątrz niej panoszy się
potwór. Również w głowie Hazel ma swoje miejsce
pewien incydent, który zapuścił swoje korzenie i nie
zamierza jej opuścić. Panna Lancaster zmienia nastawienie dopiero
wtedy, gdy poznaje bardzo pewnego siebie Augustusa, chłopaka często
trzymającego niezapalonego papierosa w ustach. Czy ten duet potrafi
się porozumieć? Oczywiście, że tak! W końcu łączy ich...
choroba!
Hazel jest typem książkowej bohaterki,
której nie można nie lubić. Jej styl bycia jest tak
naturalny, że sprawia to wrażenie, jakby znało się ją od lat.
Gorzej było jednak z Augustusem. Wiem, że jest wiele osób
uwielbiających jego dowcipy i tę arogancję, lecz według mnie był
bardzo irytujący. Co jak co, ale chłopaczyna nie przekonał mnie do
siebie. Owszem – wiele tekstów miał świetnych, ale nic
poza tym. No dobra, ma jeszcze jeden plus na swoim koncie, a
mianowicie: pomógł spełnić największe marzenie Hazel. O
czym piszę? Najprędzej dowiecie się tego w jeden sposób –
czytając książkę!
„– Jak tam twoje oczy?
– Och, doskonale. Jedyny problem w
tych, że nie ma ich w mojej głowie.”
John Green posługuje się lekkim piórem,
dlatego też cała historia sprawia wrażenie świeżej i
przejrzystej. Opisy i dialogi są wyważone, nie mogę tutaj narzekać
na nadmiar jednego lub drugiego. Muszę jednak wytknąć pewną
rzecz: od kiedy dziewczyna idzie do domu chłopaka po kilkudziesięciu
minutach znajomości? Dla mnie to jest ździebko chore, ale już w to
nie wnikam. Chociaż... czy jest ktoś, kto jeszcze miał mieszane
uczucia pod tym względem?
Przyznam się także, że pod koniec
łezka mi poleciała, jednak gdybym przeczytała tę książkę raz
jeszcze to już pewna rzecz by mnie nie ruszyła. Owszem, jestem
dziwna, ale cóż... taka moja natura. :)
Podsumowując:
„Gwiazd naszych wina” to typowa
powieść dla młodzieży, gdzie jednak nie natkniemy się na
trójkącik miłosny (całe szczęście). Książkę mogę
polecić fanom twórczości Greena, którzy jeszcze nie
mieli do czynienia z tym tytułem oraz wszystkim czytelnikom
pragnących lekkiej i świeżej lektury pozwalającej zapomnieć o
tych anomaliach pogodowych.
Witajcie.
Znowu mnie nie było, ale powoli już wracam. Tak to już jest, gdy matura coraz bliżej, a nauczyciele jeszcze więcej od nas wymagają: kartkówki, sprawdziany, referaty, wypracowania... Ale żyję i trzymam się nieźle. Chyba. ;)
Minie kilka dni zanim ponownie wdrążę się w ten bloggerowy świat, dlatego też wasze blogi będę odwiedzać stopniowo. :)
Poza tym zmieniłam adres bloga oraz pożegnałam się z Akime. Ona już dawno zrezygnowała z pisania recenzji, a moja strona uzyskała nową nazwę z tego względu, iż przestałam administrować fanpage na facebooku pod tą samą "ksywką". Musiałam się odciąć, dlatego też mamy dzisiaj "Bluszczowe recenzje". Mam nadzieję, że nazwa przypadnie wam do gustu. :)
Zmieniłam także punktację. Przeskakuję do skali sześciostopniowej, gdyż zauważyłam, że z nią jest mi nieco... wygodniej. ;D
Do napisania!
Ja mam jakiś uraz do Greena ;( może kiedyś sięgnę po jakąś inną jego ksiązkę, ale po Gwiazdach...
OdpowiedzUsuńKsiążki nie czytałam, film mnie wzruszył, wystarczy. Dla mnie Gus był takim typowym nastolatkiem, który chce się bawić, korzystać z życia przed śmiercią.
OdpowiedzUsuńChyba po książkę nie chwycę, jakoś nie jara mnie ta cała moda na Greena.
Witamy z powrotem! :D
Patrzcie, kto wrócił do recenzowaaaania, nie wierzę!
OdpowiedzUsuńGNW - moja siostra ma tą książkę (i od trzech miesięcy ją męczy...) więc pewnie przyjdzie i mi to przeczytać. Ale potrktuję raczej jako ciekawostkę literacką, która zaczęła modę na ya/na - gatunek, do którego nie mam przekonania. Bo wszystkie te miłostki i dramaty jakoś do mnie nie przemawiają. Nie do końca. Ale może się przemogę!
Powodzenia na nowym blogu! :)
OdpowiedzUsuńA ta książka jest chyba dla mnie za emocjonalna.
Powodzenia w takim razie :)
OdpowiedzUsuńGnW mi się akurat podobało :) najlepsza książka Grenna i jedna z lepszych dla młodzieży w ostatnich latach :)
Czytałam, ale dość dawno i mało co pamiętam. Wiem, że było tam dużo cytatów, które mi się podobały. :3 Jednak osobiście nie rozumiem tego wielkiego BUM, jakie GNW wywołało. Jak to razem z Żydziem stwierdziłyśmy: dobra książka. I tyle.
OdpowiedzUsuńZ twórczości Greena czytałam jeszcze Szukając Alaski i wydaje mi się, że jest lepsze od Gwiazd Naszych Wina. :D
I witajcie z powrotem! <3 Czekaliśmy! ^^
Recenzja ciekawa, bardzo podoba mi się twoje obiektywne i zdystansowane podejście do tematu. Mnie osobiście jednak przeszkadzał słaby styl, bardzo infantylny początek i dużo ilość błędów językowych i stylistycznych. Nie mówię tego, żeby cię urazić, tak żeby była jasność :)
OdpowiedzUsuńLiterówki, agr... Oczywiście, chodziło mi o "dużą ilość" :D
UsuńZdaję sobie sprawę z tych błędów, jednak powracam do pisania recenzji po miesiącu przerwy, więc muszę się na nowo przestawić. Także te błędy językowe i stylistyczne mogłyby zniknąć, ale nie jestem w stanie wyłapać wszystkich. Przydałaby się mocna korekta, lecz mam wytłumaczenie: nikt mi nie powie, że pisarze nie popełniają takich błędów. :)
UsuńOczywiście, że nie. To err is human :)
Usuń:)
UsuńCzytałam, recenzja za jakiś czas na blogu, ale na mnie treść mocno wpłynęła. W pewnym momencie nie mogłam pohamować łez :( Fakt, że miałam brata, który umarł - był chory na białaczkę :(
OdpowiedzUsuńOdnowiłam sobie obserwację :) bo czasem po zmianach nie pojawiają się nowe wpisy na pulpicie nawigacyjnym :)
UsuńO, dobrze widzieć, że nie tylko mnie irytował Augustus. :) Osobiście uznałam go za największy minus tej książki.
OdpowiedzUsuńNie będę się rozpisywać, powiem tylko, że podpisuję się pod tą recenzją wszystkimi czterema kończynami. :)
A z Twojego powrotu do recenzji cieszę się bardzo. :D
Pozdrawiam!
Nie jest to niestety moja ulubiona lektura. Jest ok, ale spodziewałam się efektu WOW.
OdpowiedzUsuńNie znam twórczości tego autora, ale mam w planach przeczytać i obejrzeć ''Gwiazd naszych wina'' i skrycie liczę na to, że jednak książka bardziej mnie zachwyci niż ciebie.
OdpowiedzUsuńBardzo fajna nazwa bloga.
OdpowiedzUsuńNie planuję przeczytania ,,Gwiazdy naszych wina", bo za dużo wiem o fabule i nie będę miała żadnej przyjemności.
Jestem pierwszy raz u ciebie na blogu i... Pozytywne wrażenie! Zostanę na dłużej, a i nazwa bloga jest genialna, lubię nietypowe nazwy blogów (Ehh o mojej nazwie nie wspominajmy). A co do książki... Jeszcze przede mną. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ^.^
http://pizama-w-koty.blogspot.com/
jakoś wolę film od książki. :)
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze żadnej książki tego autora, ale mam ebooka "Gwizd naszych..." nawet wydrukowany (nie mam czytnika, a na komputerze nie lubię czytać) więc wkrótce pewnie przeczytam ;)
OdpowiedzUsuń