Kiedyś pisałam o tym, że
jestem w trakcie tworzenia specjalnego
projektu i wiele osób pytało, czy uchylę rąbka tajemnicy.
Nieco bałam się tak zrobić, przez co spotkaliście się z moją
odmową. Jednak przyszedł taki dzień, kiedy trzeba wyjść z tym do
ludzi i pokazać, że #Ivy może wszystko, dlatego też pragnę was
zaprosić na (prawie) świąteczne opowiadanie mojego autorstwa!
Zanim
jednak zaczniecie czytać moje bazgroły to pragnę Was uprzedzić,
że to pierwsza obyczajówka z domieszką romansu, którą
napisałam. Zazwyczaj specjalizuję się w mocniejszych klimatach
(dystopia, antyutopia), jednak chciałam wypróbować czegoś
nowego. Teraz pozostaje mi jedynie modlić się o to, abyście nie
zasnęli w trakcie lektury i nie zawiedli się na tym, co
otrzymaliście.
To
opowiadanie dedykuję wszystkim tym, którzy wierzyli we mnie
od samego początku i nadal próbują mnie nauczyć pozytywnego
myślenia o samej sobie. Dziękuję za to, że jesteście i
przepraszam za mój pesymizm.
Odpędzić wspomnienia
Kiedy spoglądam na tłumy
ludzi przepychających się między sobą, aby stanąć bliżej
danego stoiska, żeby pooglądać oferowane tam ozdoby świąteczne
lub domniemane prezenty pod choinkę i kupić coś, co na pewno nie
będzie wykorzystane, uświadamiam sobie jedno: jastrzębianie
uwielbiają przepłacać. Może działa na nich chęć zakupu czegoś
jak najprędzej, by później nie robić tego na ostatnią
chwilę i nie zauważają tego mezaliansu cenowego? A może
sprzedawcy tak ich nakręcają, że oni, zawstydzeni swoją
niewiedzą, zabierają ze sobą jakieś paskudztwo, zostawiając przy
tym swoje ciężko zarobione pieniądze? Mogłabym tak wymieniać i
wymieniać, bo bardzo dobrze wiem, czym śmierdzą takie jarmarki
świąteczne. Powiem jeszcze jedno – sama muszę stać z towarem
pośród wielu hien gotowych rozszarpać swoje ofiary i
zawładnąć ich wypłatami. Tylko że ja zamiast zachęcać
mieszkańców swego rodzinnego miasta to ich jedynie
odstraszam.
Cała ja.
– Pomogłabyś mi z tymi
ostatnimi pudłami? – pyta
mama, stawiając wewnątrz naszej budki kartony pełne śnieżynek
robionych na drutach. –
Zostały mi jeszcze aniołki i szklane bombki, przy których
pomagała twoja siostra.
– A jesteś tego pewna, że
potrzeba tutaj tyle rzeczy? Znając życie i tak nic nie sprzedam, a
ty niepotrzebnie się nadźwigasz.
Mimo założonej czapki
czuję, jak mróz przenika przez jej fakturę i dobija się do
mojej głowy, przez co znowu robi mi się zimno. Nos i policzki
szczypią mimo nałożonego przed wyjściem tłustego kremu, który
jest rekomendowany na tego typu wypadki. Dodatkowo zapomniałam
rękawiczek, przez co muszę chować dłonie w kieszeniach. I jeszcze
mam chodzić po tym mrozie? Mowy nie ma! Ja się stąd nie ruszam ani
na krok! Chociaż pokrywa drewniaka jest otwarta i do środka wkrada
się ten ziąb... Nie. Nadal jestem zdania, że chcę tutaj zostać.
– W sumie masz rację –
przytakuje mi, przesuwając nogą kabel od grzejnika, który
daje tyle ciepła, co kot napłakał. –
Jakoś nie liczę na zysk, kiedy ty będziesz obsługiwać klientów
– o ile znajdą się jacyś desperaci.
Tak naprawdę nie wiem czemu
się zgodziłam na to drobne zastępstwo. Nienawidzę świąt i
wszystkiego, co się z nimi wiąże, a teraz jestem zmuszona odczuwać
tę mdlącą atmosferę z każdej strony. A żeby bardziej uprzykrzyć
mi życie to jeszcze została wybudowana scena, na której
miejscowi artyści śpiewają kolędy i inne piosenki związane z
Bożym Narodzeniem. Chętnie założyłabym słuchawki i załączyła
swoją muzykę, ale gdybym zatraciła się w niej i nie zauważyła
powrotu rodzicielki lub ojczyma to byłoby ze mną krucho. Zazwyczaj
nie bywają agresywni, ale jeżeli chodzi o ich interesy... Wolę nie
ryzykować.
– Jak ty mnie dobrze
rozumiesz!
Uśmiecham się do mamy, a
ta wzdycha z rezygnacją.
– Jeżeli Andrzej będzie
szybciej ode mnie, to...
Teraz sobie przypominam,
czemu pokiwałam twierdząco głową, gdy zostałam poproszona o
bycie sprzedawczynią przez jeden dzień. Z perspektywy czasu wydaje
mi się to w tej chwili nieco głupie, ale jak już dałam słowo, to
muszę podjąć się wyzwania. W końcu jestem znana z tego, że
zawsze dotrzymuję obietnic.
– To mam mu przekazać
wiadomość, że aktualnie przebywasz u Anny i pomagasz jej przy
zaślinionym potworku, gdy tak naprawdę ruszasz do centrum
handlowego, aby zakupić mu jakiś prezent pod choinkę. Pamiętam.
Andrzej to pierwszy
mężczyzna, z jakim mama związała się po rozwodzie z człowiekiem,
który w aktach widnieje jako Anny i mój ojciec. Ojczym
długo zabiegał o serce Teresy Kalwat odrzucającej jego zaproszenia
na kawę za każdym razem, gdy tylko ją o to pytał. Był on jednak
na tyle cierpliwy, a zarazem uparty, że mama w końcu zmiękła i
zgodziła się na spotkanie, chociaż kazała mu nie myśleć nie
wiadomo o czym. W końcu cały czas żyła tym, że jej były mąż
zostawił ją dla dwa razy młodszej od niej siksy i zamieszkał z
nią wynajmowanym przez niego mieszkaniu. Mama jednak miała
nadzieję, że pójdzie on po rozum do głowy i wróci do
rodziny, ale kiedy tamta pannica zaszła w ciąże, to już
wiedziała, że nie ma na co liczyć. Andrzej okazał się radosnym i
troskliwym mężczyzną, czym kupił sobie uczucia rozwódki.
Szybko zaakceptowałam go jako ojczyma, za co mama była mi
wdzięczna. Wyczuwałam od niego pozytywne fluidy i nie miałam
powodu, aby robić sceny godne rozkapryszonej nastolatki pokazującej,
jak bardzo nienawidzi całego świata. Nawet chciałam utrzymywać
normalny kontakt z „ojcem”, ale ten wyparł się całej swojej
rodziny. Nie pozostało mi nic innego, jak pogodzić się z tym
faktem, że tak naprawdę mnie nie kochał.
– Jeżeli powiesz to w
takim stylu, to powinien uwierzyć w tę bajeczkę. –
Uśmiecha się do mnie, poprawiając parę szczegółów
w naszej skromnej wystawie. –
I pamiętaj: bądź miła dla klientów. Jeżeli jakikolwiek
się zjawi, to go nie odstrasz!
– Ja zawsze jestem miła.
Ręce mamy drgają, prawie
strącając bombki, nad którymi pracowała z Anną do późnej
nocy. Z przerażeniem wymalowanym na twarzy łapie je w ostatniej
chwili, wzdychając niczym postać z kreskówki ukazana w tej
samej sytuacji. Kiedy upewnia się, że wszystko jest już w
porządku, posyła mi całusa.
– A ja jestem bogata.
I wychodzi,
zostawiając mnie samą z tym rozgardiaszem i obojętną na jej
wypowiedź miną. Mam jednak nadzieję, że żaden jastrzębianin nie
postanowi zepsuć moich planów i jakoś przeżyję tę całą
szopkę. Wtedy oszczędzę rodzinę i nie przysporzę żadnych
dodatkowych kosztów przed świętami przez mój pogrzeb.
Chociaż skoro jest bogata... Żniwiarzu, przybywaj!
Rozkładam jedno z krzeseł
w kącie budy, skąd mam najlepszy punkt obserwacyjny na wszystko, co
się wokół mnie dzieje. Nawet dostrzegam kawałek sceny, a
dokładniej to miejsce, z którego śpiewają wszyscy
uczestnicy biorący udział w tej maskaradzie. Aktualnie jednak
zgromadzona tam publiczność musi wysłuchiwać suchych żartów
prowadzącego o wydatnym brzuchu niepozwalającym mu zasunąć
kurtkę. W ten sposób daje parę dodatkowych minut dla
następnego wokalisty. A najśmieszniejsze jest to, że gdyby
zsumować wiek każdego z piosenkarzy-amatorzy i wyliczyć średnią,
to i tak wyszłaby liczba uświadamiająca mnie, że gdybym miała z
nimi występować, to traktowaliby mnie jak babcię.
Prowadzący – w końcu –
przerywa robienie z siebie głupka i zaprasza na scenę uczennicę
szkoły podstawowej, której jestem absolwentką. Na
trzeszczące ze starości deski wchodzi przerażony rudzielec o
sterczących włosach i drżących dłoniach próbujących
pochwycić mikrofon podawany przez pana z pokaźnym brzuchem. Ludzie
zaczynają klaskać, aby ośmielić młodą, ale to jeszcze bardziej
ją peszy. Już na samym początku myli słowa piosenki z bajki
„Kraina lodu”, co powinno być zakazane. Rozumiem, że stres robi
swoje, ale fanki białowłosej władającej lodem i śniegiem na
pewno jej tego nie darują. Może jestem wredna, lecz mnie samą
denerwują takie wpadki. I za nic w świecie nikt mi nie przemówi,
że spowodowała to trema. Jeżeli masz lęk przed publicznymi
występami – zwalcz go, a następnie bierz się za nie.
Jastrzębianie przechodzą
obok mnie, ale żaden z nich nie przystaje nawet na chwilę, aby
dojrzeć, co mogę mu zaproponować. To i tak dobrze, bo przynajmniej
nie muszę wychodzić spod ciepłego koca pachnącego sokiem
pomarańczowym. Wcześniej obierałam nad nim ten soczysty owoc,
który walczył ze mną o przetrwanie, pstrykając swym jadem.
Zapewne celował w oko, ale mu to nie wyszło. Otulam się tym
zapachem, pragnę czuć ten aromat przy każdym wdychaniu powietrza.
Pomarańcze to jedyny
pozytywny akcent, jaki zawdzięczam świętom. Gdybym mogła, to
pochłaniałabym je całymi dniami, zapominając o zwykłym jedzeniu.
Kwaśne czy słodkie – nie liczy się smak, a sam fakt, że są
moje i mogę je skonsumować. Najbardziej jednak ubolewam nad tym,
jak mama ozdabia pomarańcze goździkami, aby w domu ładnie
pachniało. Tyle zmarnowanych smakołyków...
– Coś podać? – zadaję
pytanie starszej kobiecie oglądającej anioły wykonane z gipsu.
Opuszkami bada fakturę skrzydeł oraz twarzy wysłannika z niebios.
– Dlaczego jedno skrzydło
jest większe od drugiego? – Mierzy mnie gniewnym wzrokiem. – Toż
to karygodne!
Zrezygnowana podnoszę się
z miejsca, opatulając się mocniej kocem. Zimny wiatr szalejący na
zewnątrz przemyka przez zakamarki do wnętrza budki, przez co mam
wrażenie, że gdyby nie moja dodatkowa ochrona to zapewne
zamieniłabym się w sopel lodu.
– Najwyraźniej ten anioł
musiał często zawracać, dzięki czemu dorobił się większych
mięśni.
– Jest pani bezczelna –
starsza pani naskakuje na mnie, wyciągając spod pachy skrywaną tam
laskę. – Taka młoda, a zero szacunku dla starszych. – Zaczyna
groźnie wymachiwać kawałkiem drewna.
Ze znużeniem przyglądam
się gipsowej figurce, aby dostrzec to, co zdaniem kobiety nie
powinno mieć zdarzenia. Mrużę oczy i dopiero odkrywam mankament
biednego anioła. Jedno skrzydło jest minimalnie większe od
drugiego, co ciężko zauważyć za pierwszym razem. A jednak zostało
wykryte.
– I jeszcze życzycie
sobie za to coś dziesięć złotych? Zdzierstwo w biały dzień! Ja
bym nawet pięciu nie dała.
– Nie musi pani go kupować
– mówię spokojnym głosem. – Zapewne znajdzie się
kupiec, który nie będzie zwracał uwagi na takie bzdury.
Tymi słowami przelewam
czarę goryczy, bo starsza pani zaczyna po mnie krzyczeć. Z tego
słowotoku wyłapuję co jakiś czas terminy powodujące, że więdną
mi uszy. Jeszcze nigdy nie słyszałam tak wielu przekleństw
wypowiedzianych podczas monologu. Oj, coś czuję, że kobieta będzie
miała z czego się spowiadać przed świętami.
– Opowiem o was swoim
koleżankom! Żadna nie zrobi u was zakupów! – Uderza laską
o ladę, prawie zrzucając nieszczęsnego anioła. – Żegnam!
– Życzę miłego dnia! –
krzyczę za nią, ale nie uzyskuję już odpowiedzi.
Mama opowiadała mi, że
czasami trafiają się trudni klienci, lecz nie spodziewałam się,
iż przyjdzie mi się zmierzyć aż z tak trudnym przypadkiem. Nie
rozumiem ludzi, którzy nic nie kupują, a jedynie wyszukują
powodów do kłótni. Zapewne to jeden z chwytów
kupujących wymuszający na sprzedawcy sprzedaż produktu w znacznie
zaniżonej cenie. Nie wszyscy handlowcy potrafią zmierzyć się z
tego typu wyzwaniami, więc łatwo wejść im na głowę. Ta babcia
miała pecha, że trafiła właśnie na mnie.
W przeciągu kolejnej
godziny nie nadarzają mi się już takie akcje. Owszem – podchodzą
zaciekawieni jastrzębianie, oglądają wszystko, ale kiedy nasze
spojrzenia krzyżują się, to odchodzą i tyle ich widziałam.
Czyżby moje czarne jak smoła oczy odstręczały ludzi? A może to
wina czerwonych kosmyków wydobywających się spod czapki?
Już prawie przyzwyczajam
się do spokoju, kiedy następuje przełom.
– Poproszę dwie bombki
przyczepione do jednej wrednej choinki, którą niestety muszę
zakupić w pakiecie wraz z nimi.
Odwracam głowę w stronę,
skąd dochodzi znajomy głos. Bardzo szybko napotykam intensywną
zieleń oczu oraz piaskowej barwy grzywę wychodzącą spod czapki
świętego Mikołaja. Usta chłopaka są rozciągnięte w uśmiechu,
a w jednym z policzków normuje się dołek.
Adam. Mój najlepszy
przyjaciel, a zarazem lubujący się w buraczanych kwestiach wariat.
– Czy to jakaś aluzja do
mojej seksownej zielonej kurtki? – Unoszę brew, jednocześnie
zrzucając z siebie nagrzany koc.
– Nie, skądże! Wyglądasz
w niej jak milion dolarów! Dosłownie!
Czasami mam ochotę pacnąć
go z jakiegoś ciężkiego przedmiotu, ale za każdym razem nie mam
takiego pod ręką. Czuję się taka pokrzywdzona.
– Przypuszczam, że ta
czapka za mocno przyciska ci czaszkę i wprowadza nieodwracalne
zmiany w twoim mózgu, którego istnienia tak naprawdę
nie potwierdzono.
Adam poprawia grzywkę
wpadającą mu do oczu, przyciskając ją za pomocą czapki.
– Nie obrażaj jej! –
Grozi mi palcem schowanym pod rękawiczką. – To część mojej
misji i jeżeli nie wypełnię tego punktu, to nie będę mógł
jej kontynuować.
Składam krzesło i odrzucam
je w kąt, nie przejmując się tym, że mogłam je połamać.
Podchodzę do lady i opieram się na niej łokciami, podkładając
pięści pod brodę.
– A jak się zwie ta
misja? – pytam zaciekawiona.
Adam pochyla się nade mną,
rozglądając dyskretnie na boki. Zachowuje się tajemniczo, ale ja i
tak wiem, że to tylko gra. Marny z niego agent.
– Kupienie prezentu dla
Kacpra. Rodzice nie mają czasu, a ja tymczasowo szukam roboty,
więc...
Kacper to młodszy brat
Adama, który mimo swojego wieku jest znacznie mądrzejszy od
chłopaka stojącego naprzeciw mnie. Nieraz zaskakuje dorosłych
swoimi przemyśleniami, jednak nadal pozostaje jedenastoletnim
dzieciakiem, więc szansa poślubienia go jest marna. Poza tym już
raz mi powiedział, że nie mogłabym być jego żoną, bo przyjaźnię
się z jego bratem, co mi poważnie zaszkodziło. Ponoć przejęłam
wiele głupich nawyków od Adama, o czym nawet nie miałam
pojęcia, ale jeżeli to mnie zdyskwalifikowało w jego oczach, to
naprawdę dzieciak ma wysokie wymagania względem kobiet. Już
współczuję jego przyszłej dziewczynie. O ile nie poczeka,
by się urodziła i wtedy sam ją sobie wychowa na ideał.
– Więc służysz jako
sługus świętego brodacza?
– Coś w tym guście.
– No to załapałeś
lepszą fuchę ode mnie. Gratuluję!
Adam jak gdyby nic okrąża
drewniane więzienie i ładuje się do środka, aby stanąć obok
mnie. Odkłada torbę z logo dobrze znanego mi sklepu z zabawkami, a
po chwili mierzy wzrokiem moje zaczerwienione od mrozu palce, aż w
końcu, zrezygnowany, oddaje mi swoje rękawiczki. Wdzięczna za ten
uczynek całuję go w policzek i natychmiast wycieram ślad
błyszczyka pozostawiony na nim. Nieważne, że robię to rękawem.
Liczy się fakt, że się dla niego poświęcam.
– Gdybym wiedział, że
tak zareagujesz, to zrobiłbym to wcześniej.
Pokazuję mu język i
ponownie chowam dłonie, aby nie kusić losu. Wiem, że on jest
zdolny do tego, aby mi ściągnąć rękawiczki i wręczyć ponownie,
próbując przetestować nowo poznaną technikę przydzielania
buziaków. Nie wie on jednak tego, iż tym razem dostałby
świątecznego liścia.
– Nie licz na cuda. Nawet
jemioła jest przeciwko tobie. – Wskazuję palcem wiązkę, która
wisi z dala od nas. – Więc nici z kolejnych gratisów.
W ramach odpowiedzi pstryka
mnie w nos, co automatycznie wywołuje u mnie nieprzyjemne uczucie
przenikającego przez twarz prądu. Nie znoszę tego.
– Czasami mam wrażenie,
że twoja mama nie potrafi wykorzystać do końca potencjału, jaki w
tobie drzemie... – próbuję
mu przerwać, ale ten unosi dłoń w geście, abym tego nie robiła.
Posłusznie zamykam usta, zaciskając je z siłą imadła. –
Twój czerwony nos aż się prosi o to, byś raz do roku
przywdziewała strój renifera i zachęcała swoją atrakcyjną
osobą tłumy kupujących. Może wtedy sam bym się skusił na parę
ozdób na choinkę? –
Puszcza do mnie oczko, a ja prycham.
– A ja mam wrażenie, że
jedyną kulturę, jaką posiadasz, to kulturę bakterii...
Młode małżeństwo bacznie
obserwuje swoje dziecko siedzące wygodnie w zdalnie sterowanym przez
nich samochodzie. Maluch sprawia wrażenie szczęśliwego, jednak
mina mężczyzny mówi coś znacznie innego. Zapewne na ten
gadżet poszła prawie cała jego wypłata, ale czego się nie robi
dla swojej jedynej pociechy. Natomiast kobieta wskazuje palcem na
scenę, gdzie występuje trio złożone z dwóch dziewczynek i
chłopca, śpiewające nierówno „Coraz bliżej święta”,
piosenkę znaną głównie ze specjalnej w tym okresie reklamy
napoju gazowanego psującego zęby. Zapewne jej też nie podoba się
ta aranżacja.
– To może dlatego w
liceum dostałem ksywę Jogurt? –
zastanawia się głośno, a ja nie wytrzymuję i parskam
śmiechem. Po chwili dołącza do mnie Adam, przez co zostajemy
obrzuceni zdziwionymi spojrzeniami tego małżeństwa, które
wcześniej obserwowałam.
Trio kończy swój
występ i na scenę wchodzi ponownie rudowłosa dziewczynka, ale tym
razem robi to pewniej. Od razu widać, że pozytywny odbiór
ludzi przysłuchujących się występom nieco ją ośmielił. Ochoczo
sięga po mikrofon podany przez chłopca, a jej głos roznosi się po
całym jarmarku wraz z kolejnymi słowami jednej z trudniejszych
kolęd. Nawet ja łapię się na tym, że zaczynam ją nucić,
chociaż gdyby ktoś się przysłuchał, to nigdy nie odgadłby, co
mruczę pod nosem. Od zawsze byłam beztalenciem w tej dziedzinie i
raczej nigdy się to nie zmieni.
– Kiedy słucham tej małej
to przypomina mi się moment, kiedy musieliśmy śpiewać kolędy na
ocenę. Skończyło się na tym, że nauczycielka musiała wziąć
specjalne specyfiki na uspokojenie się, a my mieliśmy jedno
zaliczenie mniej. Po prostu nie spodziewała się ogromnej
kreatywności z naszej strony, gdy zaczęliśmy śpiewać wszystkie
znane nam przeróbki kolęd. A jako że kobieta cierpiała na
nadwrażliwość artystyczną, to nasz mini koncert doszczętnie
zniszczył jej psychikę.
Przypominam sobie średniego
wzrostu o anemicznych kształtach panią Drut, która robiła
znak krzyża za każdym razem, kiedy wywoływała mnie na środek
sali, abym zaśpiewała zadaną tydzień wcześniej przez nią
piosenkę. Na początku nie rozumiałam o co jej chodzi, lecz z
czasem oświecono mnie, że to jedno z wielu dziwactw nauczycielki
muzyki. O wielu innych uświadomiła mnie starsza siostra, która
przecierała mi szlaki w podstawówce, jak i później w
gimnazjum. Dopiero w liceum przestano mnie pytać, czy jestem
spokrewniona ze słynną Anną Kalwat – dziewczynką o
nieprzeciętnym talencie plastycznym oraz chłonnym niczym gąbka
umyśle. Świadczyły o tym jej wyniki w nauce, kiedy u mnie było
sukcesem, gdy na świadectwie nie było ani jednej dwójki. Po
prostu byłam totalnym przeciwieństwem swojej idealnej siostry, co
podkreślano na każdym kroku. A przynajmniej ja miałam takie
wrażenie.
– A widziałam ją
ostatnio, jak matka wymusiła na mnie wspólne wyjście do
fryzjera. – Aby zająć ręce zaczynam przekładać bombki do
plastikowego pudła, aby zrobić jeden pakiet i dać go w obniżonej
cenie. Mam nadzieję, że ludzie docenią moje starania, bo nie
znoszę tego, gdy brokat osiada na moich palcach, a ja nie potrafię
się go pozbyć. Dobrze, że tym razem mam rękawiczki, ale znając
życie one mi nie pomogą. – Udawała, że mnie nie zna, a kiedy
odwracała głowę zauważyłam u niej aparat słuchowy.
– Jednak znalazł się
ktoś, kto do końca popsuł jej drogocenny słuch!
– Najwyraźniej tak. –
Kiwam głową, jednocześnie doklejając cenówkę na
opakowaniu. – Ale żałuję, że fryzjerka nie ucięła jej tego
zdrowego ucha.
Adam uśmiecha się do mnie
niczym słynny kot z Alicji w Krainie Czarów, a w jego
śnieżnobiałych zębach odbija się światło z lampek choinkowych
ozdabiających tę drewnianą budę, w której muszę
urzędować. Wygląda to strasznie i niezbyt pasuje do tej
świątecznej otoczki. Przypomina raczej jedną z potwornych scen z
horroru, gdzie mężczyzna postanowił pożywić się swoją lubą,
bo głód powoli go wykańczał. Później ukazano
ujęcie, gdzie z jego zębów sączy się krew ukochanej, a
nowonarodzony kanibal rozgląda się nerwowo, przysłuchując się
hałasom zza okna. To był chyba najgorszy film, jaki obejrzałam
podczas nocowania w szkole. Ale przynajmniej byłam jedyną
dziewczyną, która nie zwymiotowała podczas niecodziennej
konsumpcji.
– Jaka ty jesteś życzliwa
– mówi chłopak, bawiąc się serwetkami. – Normalnie wzór
cnót! Twoja mama byłaby z ciebie dumna!
– Z czego byłabym dumna?
Jak jeden mąż
podskakujemy, kiedy tuż obok nas wyrasta nie wiadomo skąd mama,
która rzuca nam podejrzane spojrzenia. Mimo tylu lat przyjaźni
między mną i Adamem jeszcze nie przywykła do naszych dziwnych
rozmów. Nawet raz dostałam burę za to, że nie zachowuję
się tak, jak na damę przystało. Później przez cały
tydzień musiałam nosić za karę różową sukienkę z
falbankami, która zakończyła swoją karierę jako
ekskluzywna szmata do podłogi, co też nie uszło mi płazem. To
była szósta klasa podstawówki, a ja do dzisiaj
pamiętam spojrzenie dziewczyn śmiejących się z moich poobijanych
kolan i świeżych blizn powstałych po spontanicznym wypadzie na
działki, gdzie zaplątałam się w ogrodzenie jednej z nich.
– Dzień dobry, pani
Kalwat. – Adam łapie za pompon z czapeczki i kłania się jej
niczym królowej. Robi tak odkąd zatrudniła go w zeszłoroczne
wakacje do sprzedaży truskawek, aby mógł dorobić sobie do
zakupu lepszego komputera. – Jakże pięknie pani wygląda w tym
białym płaszczyku. Idealnie podkreśla on...
– Już się tak nie
podlizuj – przerywam mu. – I tak ci to nie wychodzi.
– Ewa, zachowuj się –
mama ofukuje mnie, a po chwili posyła słaby uśmiech w kierunku
Adama. – Przepraszam za moją córkę i bardzo dziękuję za
komplement, chociaż miałam nadzieję, że dosłyszę końcówkę,
kiedy ci tak brutalnie przerwano.
Rodzicielka odwraca się do
nas plecami, a chłopak wykorzystuje moment, aby pochylić się ku
mnie. Palcem nakazuje mi się przybliżyć, a gdy to robię, szepcze
mi do ucha.
– Ja tutaj próbuję
załatwić ci przepustkę, a ty wszystko psujesz.
– Dla mnie to nic nowego –
odszeptuję mu. – Jeszcze do tego nie przywykłeś?
Odsuwam się od chłopaka i
podchodzę bliżej mamy.
– I jak tam buszowanie po
sklepach? Wypatrzyłaś coś ciekawego?
Adam ściąga mi z dłoni
rękawiczki, mrucząc pod nosem o tym, że będzie się świecić
niczym choinka, kiedy ja nadal nie uzyskuję odpowiedzi. Ponawiam
pytanie i dopiero wtedy mama zwraca na mnie swoją uwagę.
– Było parę koszul,
których krój spodobałby się Andrzejowi, ale ich cena
tak mnie przeraziła, że aż upuściłam portfel z wrażenia.
Kiwam głową, rozumiejąc
aż za dobrze ten problem. Ostatnio byłam na zakupach w sklepie, tak
zwanym „chińczyku”, gdzie za parę zwykłych jeansów
śpiewali sobie ponad pięćdziesiąt złotych, chociaż ich jakość
wskazywała na to, że ponoszę je z tydzień i już się rozpadną.
A skoro w takich miejscach wymagają tylu pieniędzy, to co dopiero
widnieje na zawieszkach przy towarach w markowych sklepach?
– To gdzie ty chciałaś
je kupić?
Podaje mi nazwę butiku, a
Adam, po usłyszeniu jej, aż gwiżdże z wrażenia. Ja natomiast
łapię się za głowę.
– Nie dziwię się, że
upuściłaś ten portfel, skoro tam nawet zwykłe sznurówki
kosztują tyle, co dobrej jakości skarpety.
Odłączam grzejnik od
prądu, bo i tak jego działanie nie jest warte marnowania prądu.
Odstawiam go na bok, żeby nie zawadzał, ale i tak Adam prawie się
o niego przewraca. Uderza we mnie tym swoim kościstym ciałem, a ja
czuję, jak coś wpija mi się w pośladki, co mnie zaczyna boleć.
– Wygodnie ci? – Próbuję
go odepchnąć, ale nie mam na tyle siły, by to zrobić.
– Mogłoby być wygodniej,
gdybyś nabrała nieco ciałka.
Ciągnę go za grzywkę, a
jego twarz zdobi grymas bólu.
– To było pytanie
retoryczne. Złaź!
Posłusznie wykonuje moje
polecenie, a ja dostrzegam, że mama cały czas się nam przygląda.
Zapewne gdybym mogła, to zaczerwieniłabym się jeszcze bardziej,
ale jest już to niemożliwe. Rodzicielka wykorzystuje moment
nieuwagi Adama i puszcza do mnie oczko, a ja jęczę zrezygnowana.
Czy ona naprawdę myśli, że między mną a chłopakiem mogłoby
zaiskrzyć? Wybacz mamo, ale minął czas, kiedy wierzono w takie
cuda.
– Sprzedałaś coś, gdy
mnie nie było?
Próbuję przypomnieć
sobie wszystkie zdarzenia, jakie wydarzyły się, gdy zostawiła mnie
tutaj samą. Analizuję każdy swój ruch, który udało
mi się wykonać, jednak to wszystko na darmo, bo mama zna już
odpowiedź.
– Dobra, widzę że przy
tobie ten interes jedynie podupada. Jesteś niczym czarny kot
przebiegający drogę! – Wypycha mnie w stronę drzwi. –
Najlepiej będzie jak weźmiesz swojego przyjaciela i...
– Uciekniecie do Las
Vegas, aby wziąć potajemny ślub w strojach Adama i Ewy z Raju? –
pyta chłopak, a mama kręci głową. – Czyżbym stracił jakieś
punkty u pani?
Łapię Adama za rękę i
oboje lądujemy na zewnątrz. Słyszymy za sobą trzaśnięcie
drzwiami, a po kilku sekundach do naszych uszu dociera dźwięk
przekręcanego zamka. Ona naprawdę wierzy w to, że ja jej przynoszę
pecha.
Po tym, co mi zrobiono,
nawet nie mam ochoty podchodzić do mamy i życzyć jej udanych łowów
w postaci chętnych na trwonienie pieniędzy jastrzębianina.
Zostałam wyrzucona w dość przykry sposób, chociaż nie mogę
powiedzieć, że o tym nie marzyłam. Chciałam się stąd wyrwać za
wszelką cenę i właśnie mi się to udało. Powinnam być z siebie
dumna, ale czuję, że kolejny raz ją zawiodłam.
Jestem życiowym
beztalenciem.
– Co powiesz na ucieczkę
z tego chorego jak diabli miejsca?
Otrząsam się szybko, aby
nie zauważył, że ta wcześniejsza scena mnie zabolała. Jak na
zawołanie przybieram opanowany wyraz twarzy i mówię bez
zastanowienia:
– Jestem na tak.
◊
Jar Południowy wieczorową
porą zbytnio nie zachęca do spacerów, jednak ja uparcie
zadecydowałam o tym miejscu. Tak naprawdę nie wiem, co mnie
podkusiło, żeby wypowiedzieć tę nazwę. Możliwe, że chciałam
jak najszybciej oddalić się od jarmarku i tych ludzi
doprowadzających mnie do depresji i wspomniałam o naszym starym
placu zabaw, gdzie za młodu dokazywaliśmy niczym źrebięta na
pastwisku. Dzisiaj wszystko wygląda całkiem inaczej, ale nadal
pamiętam roślinność robiącą za naszą bazę.
Stare latarnie wytwarzają
atmosferę grozy, gasnąc za każdym razem, kiedy pod nimi
przechodzimy. Zapalają się dopiero parę sekund później,
jak jesteśmy z dala od nich. Na jednej z licznych ławek siedzi
zaniedbany starszy mężczyzna zadowalający się towarzystwem swej
procentowej znajomej chlupoczącej w szklanej butelce. Raz za razem
delektuje się nią, całkowicie zapominając o całym świecie.
Pijak jest tak zaabsorbowany trunkiem, że nie zauważa potencjalnych
celów w naszych osobach, aby wysępić parę groszy na „chleb
i wędlinkę”, gdy tak naprawdę poleciałby do najbliższego
sklepu po kolejną płynną koleżankę, kiedy tylko znikniemy mu z
pola widzenia. A może tak wtopiliśmy się w tło, iż poczciwy
staruszek nie zarejestrował naszej obecności? Chociaż moja kurtka
jest widoczna już z daleka... Może lepiej nie wnikać w szczegóły.
Po paru minutach przechadzki
odnajdujemy w miarę spokojne miejsce i siadamy na ławce otoczonej
drzewami. Nie jest to bezpieczne rozwiązanie, ale czuję się
odizolowana od reszty świata. Wcześniejsze wrażenie pętli
zaciskającej się na szyi zniknęło i, w końcu, mogę odetchnąć
pełną piersią. Rozkoszuję się tym uczuciem.
– Jak dobrze odzyskać
wolność. – Na potwierdzenie tych słów udaję, że ściągam
z nadgarstków kajdanki i wyrzucam je za siebie. Nawet próbuję
wydobyć z siebie dźwięk imitujący uderzenie metalu o drzewo.
Bezskutecznie. – Czułam się tam, jakby mnie skazano na dożywocie
za molestowanie seksualne renifera z zaprzęgu świętego Mikołaja!
– Zgwałciłabyś jednego
ze swoich braci? Niemożliwe!
– Znowu zaczynasz? –
jęczę zirytowana. – Wcale nie przypominam Rudolfa!
Musiałam zrobić naprawdę
okropną minę, bo Adam wybucha niekontrolowanym śmiechem, prawie
spadając z ławki. Jednak nie jest to spowodowane jego spazmami, a
moim prawie udanym zepchnięciem go z niej. Gdybym miała nieco
więcej siły, to na pewno siedziałby teraz w jednej z kałuż,
które nas otaczają z każdej możliwej strony. Szkoda, że
się nie udało. Przydałaby mu się taka zimna kąpiel.
– No jak nie, jak tak?
Spójrz na swój nos. – Podtyka mi pod niego telefon,
który służy teraz jako lusterko. – Mam ci odnaleźć w
internecie zdjęcie Rudolfa i zagrać z tobą w „znajdź pięć
różnic”?
Zgrzytam zębami. Wiem, że
moja dentystka znowu będzie na mnie wrzeszczeć za ten okropny
nałóg, ale co ja poradzę, iż nie umiem się go pozbyć? Od
zawsze tak reaguję, kiedy ktoś mnie zirytuje, więc ciężko jest
przestać tego nadużywać.
– Nie denerwuj się –
złość piękności szkodzi.
– Mi już nic nie
zaszkodzi.
Przyglądam się trawie
rosnącej naprzeciw nas, na której nie ma ani grama śniegu.
Za to codziennie pogoda obdarowuje nas opadami deszczu i wiatrem
prawie urywającym głowy. Zapewne tegoroczne święta będą takie
same jak zeszłoroczne – każdy będzie chciał lepić bałwany z
błota. Nawet sam Adam podłapał ten pomysł, a kiedy odmówiłam
– zostałam wysmarowana brązową mazią przypominającą coś
nieprzyjemnego. Na szczęście błoto ma inne efekty zapachowe, co
mnie uradowało.
Teraz to ja bym go chętnie
wysmarowała błotem, ale nie mam zamiaru mazać rąk specjalnie po
to, by mu zrobić na złość. Ma więcej szczęścia niż rozumu.
– Gdyby człowiek nie
spoglądał na kalendarz to nie uwierzyłby, że już mamy grudzień.
– Adam zmienia temat. – Jeszcze parę lat temu o tej porze było
biało od śniegu, a teraz... – wzdycha.
– Ja nawet nie muszę
patrzeć na kalendarz, by wiedzieć, że jest grudzień. W moim domu
już od początku listopada jest o nim tak głośno, że aż pęka
głowa!
Ktoś mógłby uznać,
że przesadzam, jednak mieszkając z rodziną związaną od lat z
handlem sezonowymi ozdobami to naprawdę ciężko uciec od tego
wszystkiego. Produkcja zaczyna się już w miesiącu poprzedzającym
dane święto i każda para rąk jest mile widziana. Nawet ja sama
kiedyś pomagałam, ale gdy moje „zdolności” więcej szkodziły,
postanowiono mnie od tego odseparować. Byłam jedynie użyteczna
przy wymyślaniu życzeń, bo nikt inny nie miał do tego głowy.
Dopiero od tamtego roku zaczęto wykorzystywać oklepane wierszyki z
jednej strony internetowej, a ja jakby odeszłam na twórczą
emeryturę. To nawet dobrze, bo ostatnio nie mam do tego weny.
– Pamiętam, jak
siedzieliśmy u ciebie w kuchni i robiliśmy anioły z masy solnej.
Jak były w stanie surowym, to jeszcze jakoś wyglądały, a gdy już
zostały wypieczone...
– Przypominały krzyżówkę
Samary z Ringu, pawiana i kosmity. Byłyby idealne na Halloween, ale
nieco się spóźniliśmy.
–Zbilibyśmy na nich
fortunę!
Przyciągam kolana do klatki
piersiowej i oplatam je ramionami, żeby podeszwy butów nie
ślizgały się na ławce. Zapewne ryzykuję takim siedzeniem, bo gdy
napatoczą się strażnicy miejscy i mnie dostrzegą, to zostanę
obdarowana soczystym mandatem. Już mam jeden na koncie.
– O ile ktoś by je kupił
– stwierdzam.
Adam rzuca mi gniewne
spojrzenie.
– Uwierz mi – rzuciliby
się na nie jak na świeże bułki.
Skoro tak twierdzi.
Proponuję zmianę
posiedzenia, na co Adam przytakuje bez szemrania. Najwyraźniej nie
tylko mi znudziła się ta sceneria. Nasz wybór padł na plac
zabaw, który o tej porze jest opustoszały i nikt nie
przeszkodzi dwójce wyrośniętych dzieci w huśtaniu się i
korzystaniu ze zjeżdżalni, gdzie jak na niej siadamy, to nasze nogi
zajmują ¾ długości. Ale to i tak nie przeszkadza nam w
dobrej zabawie.
Mokry piasek chrzęszczy pod
stopami, kiedy przemierzam skrótem poprzez piaskownicę.
Zgrabnie wymijam pozostawione przez jakiegoś brzdąca foremki, gdy
mój towarzysz bez pardonu przechodzi sobie po nich. Przewracam
oczami. Mogłam się spodziewać, że ich nie oszczędzi. Cały on.
– Nie mogłeś sobie
darować, prawda? – pytam.
Adam nie odpowiada.
Jest zbyt zajęty maltretowaniem plastikowych zwierzątek, które
teraz nadają się jedynie do wyrzucenia. Zapewne ktoś będzie miał
niespodziankę z rana, gdy przyjdzie po swoją własność, a
zastanie taki widok.
– Nie mogłeś...
Zajmuję ukochaną huśtawkę,
łapiąc za przemarznięte łańcuchy. Czuję, jak przyklejają się
do skóry, ale szybko znika ten dyskomfort. Macham w powietrzu
nogami, jednak co chwilę haczę nimi o piasek. Rozsypuję go przed i
za siebie. Udaje mi się nawet nim trafić w Adama podążającego w
moją stronę.
– Nie przypominam sobie,
abym zamawiał babkę piaskową. – Wypluwa szczerk, pocierając
język rękawiczką. Aż mi się robi niedobrze. – I na dodatek
surową!
– Ranisz mnie tymi
słowami! A ja tak się starałam! – Udaję, że płaczę,
wycierając wyimaginowane łzy. – Ty nigdy mnie nie doceniasz!
Adam łapie za łańcuchy, a
huśtawka momentalnie przestaje się kołysać. Moje kolana uderzają
z precyzją o jego nogi, na co reaguję jękiem. Jak wcześniej
wiedziałam, że jest kościsty, tak po raz kolejny odczuwam to na
sobie. I pomyśleć, że to on mnie chce tuczyć jak prosię, kiedy
on powinien przybrać na wadze.
– Jeżeli miałabyś tak
dla mnie gotować, to chyba żywiłbym się jedynie zupkami
chińskimi. Zabiłyby mnie, ale nieco później. – Szczerzy
zęby, jednak kiedy zauważa, że mnie to nie bawi, rzednie mu mina.
– Hej, ja tylko żartowałem!
Schodzę z huśtawki,
próbując wyminąć Adama. Pech chciał, że żeby to zrobić
muszę stanąć twarzą w twarz z chłopakiem. Ocieram się o niego,
na co jego ciało się spina. Próbuję ukryć triumfujący
uśmiech, jednak marnie mi to wychodzi. Nie dość, że jestem marną
handlarką to na dodatek aktorką.
– Osz ty mała żmijo!
Rzuca się na mnie, a ja
próbuję mu uciec. Niestety potykam się o własne nogi, przez
co bardzo szybko wpadam w jego ramiona. Jakimś cudem wymykam z nich,
upadając twarzą w piasek. Mokre drobiny wpadają mi do nosa i ust,
prawie się nimi krztuszę. Teraz rozumiem, czemu Adam tak narzekał.
Piasek jest okropny! I pomyśleć, że jak byłam mała to jadłam go
jak szalona. Gdyby nie interwencje mamy to zapewne wyjadłabym całą
piaskownicę.
Przewracam się na plecy,
śmiejąc się z własnego kalectwa. Już się nie przejmuję tym, że
będę cała umazana. To nie ma sensu.
– Nic ci nie jest? –
Adam pochyla się nade mną z zatroskaną miną. Bez ostrzeżenia
pociągam go za rękaw kurtki, a chłopak traci równowagę. W
ostatniej sekundzie zmienia tor lotu i upada obok mnie. –
Zwariowałaś?
– Już dawno, a ty
powinieneś o tym wiedzieć!
Z nieba zaczyna lecieć coś
mokrego. Z początku mam wrażenie, że to znowu deszcz i wydaję jęk
zawodu. W tym tygodniu pada po raz szósty, a patrząc na to,
iż dzisiaj jest sobota, to mówi samo za siebie. Jednak
dopiero po ujrzeniu białej mazi osiadającej na grzywce odkrywam, że
mamy do czynienia ze śniegiem. Niemożliwe stało się możliwe!
Brawa dla pogody! Oby sypało jak najdłużej – wtedy nie będę
musiała wysłuchiwać marudzenia mamy.
– Śnieg! – Mój
towarzysz także zauważa biel kołyszącą się nad nami w
powietrzu. Nawet wystawia język, aby złapać nieco płatków.
I kto tutaj zwariował? – Kolego, jak ja cię dawno nie widziałem!
Adam jest prawdziwym
przykładem tego, że mężczyzna dojrzewa do dwunastego roku życia,
a później już tylko rośnie. Czasami wystarczy drobnostka,
aby mógł powiedzieć, że jest zadowolony z życia. Sama
chciałabym czerpać radość z takich błahostek i strasznie mu tego
zazdroszczę. Jeżeli komuś kiedykolwiek wydawało się, iż sama
tak się zachowuję to od razu mówię – to tylko iluzja
tkana przez wyobraźnię innych.
– Ciekawe, co powiedziałby
Kacper, gdyby zobaczył nas w tym momencie – zastanawiam się na
głos. – Długo by mówił, że jesteśmy niepoważni i nasze
IQ jest bliskie zeru?
– Zapewne tak, ale ja i
tak wiem, że sam chętnie by do nas dołączył, ale jego duma by mu
na to nie pozwoliła.
– Biedny Kacperek... –
wzdycham, a po chwili oboje wybuchamy śmiechem.
Kiedy śnieg jakimś cudem
nie roztapia się i osiada na wilgotnej powierzchni dostrzegam
szansę, że może cuda się zdarzają i w tym roku będą białe
święta. Zapewne uszczęśliwi to moich siostrzeńców
pragnących ulepić igloo.
– O czym tak myślisz? –
Adam obraca się na bok i podpiera głowę ręką, aby lepiej mnie
widzieć. Jego zielone oczy aż iskrzą z podniecenia.
– Przebiegła mi przez
głowę taka myśl, że można by było jakoś uczcić to, iż być
może straci się ta jesienna plucha. Co ty na to?
Chłopak drapie się po
brodzie wolną dłonią, analizując moją propozycję. Mam jednak
nadzieję, że nie wymyśli niczego głupiego, jak to on ma w
zwyczaju. Już raz prawie wylądowaliśmy na komisariacie policji, a
uratowało nas jedynie to, że byliśmy trzeźwi i nie reagowaliśmy
agresywnie na sugestie stróżów prawa. Niestety
przyjemność nocowania w sterylnych warunkach zafundował sobie nasz
przyćmiony promilami kolega wykrzykujący obraźliwe słowa w
kierunku policjantów. Od tamtego incydentu nie utrzymujemy
kontaktów. Jakoś nie jest mi przykro z tego powodu. I nie
wydaję mi się, aby Adam też za nim tęsknił.
– A przyszedł mi do głowy
pewien pomysł, tylko obawiam się, że możesz mnie za niego zabić
– stwierdza tajemniczo, a mi włosy stają dęba. Co on kombinuje?
– Jeżeli nie ma w nim
żadnego skakania po garażach czy rzucania w ludzi zgniłymi jajkami
z balkonu to powiedzmy, że być może przeżyjesz.
Adam przybliża dłoń do
mojego policzka, a ja zapominam, jak się oddycha. Przecież jemu
może chodzić o to, że mam coś na nim i chce mi to zetrzeć. Albo
próbuje za niego złapać i nieco nim poszarpać, do czego
jest zdolny. To skąd u mnie taka dziwna reakcja?
– Skreśliłaś z listy
wszystkie możliwe zabawy! – Udaje urażonego. – Ale do głowy
przyszedł mi jeszcze jeden pomysł!
Nawet nie zdążam zapytać,
co mu chodzi po głowie, kiedy przysuwa się do mnie, a jego ciepłe
wargi łączą się z moimi. Zaskoczona całą sytuacją nawet nie
wiem, jak mam zareagować. Czuję, jak napiera na mnie ciałem, jakby
chronił się przed moją możliwą ucieczką. W powietrzu unosi się
zapach naszych perfum, łączą się w nieprzyjemną mieszankę,
przez co mam wrażenie, jakby miały mi wybuchnąć nozdrza. Dopiero
po paru sekundach oddaję pocałunek i czuję, jak Adam się
uśmiecha. Nie wie on jednak, co dla niego przygotowałam. Nie
spodziewa się tego, co zaraz nastąpi.
W najmniej spodziewanym
momencie gryzę go w wargę, a ten jęczy z bólu. Wykorzystuję
fakt, że odsuwa się ode mnie i podnoszę się, aby być z dala od
niego. Otrzepuję ubrania ze śniegu i piasku i dostrzegam plamy na
jeansach, które dopiero dzisiaj założyłam. Poza tym czemu
ja się teraz przejmuję takimi bzdurami?
– Co to miało być!? –
krzyczę na chłopaka. – Czyż ty do reszty zwariował?
– To, czego przed chwilą
doświadczyłaś, potocznie nazywamy pocałunkiem. Nikt ci o nim nie
opowiadał? – pyta z drwiącym uśmieszkiem na ustach, który
mam ochotę zdrapać paznokciami, za którymi zauważam brokat
z jarmarku. – I nie powiesz mi, że nie widziałaś tego na filmach
bądź nie czytałaś o tym w swoich książkach. Poza tym... od jak
dawna jesteś kanibalem? Myślałem, że mi ją odgryziesz! –
palcem wskazuje na przeciętą wargę, gdzie obok rany zbierają się
krople krwi.
Zaciskam dłonie w pięści,
ostatkiem sił powstrzymując się przed uduszeniem swojego
najlepszego przyjaciela. Jak on mógł mnie pocałować?
Przecież przyjaciele nie robią takich rzeczy! Owszem, spędzają ze
sobą czas, wymyślając coraz to głupsze sposoby na zabicie nudy,
ale nikt mi nie powie, że tyczy się również tego, do czego
doszło przed chwilą.
Jestem wściekła na Adama,
ale jakaś cząstka mnie mówi, że na to czekałam od wielu
lat. Próbuję ją zagłuszyć, jednak za każdym razem ta myśl
uderza we mnie mocniej, przez co prawie ścina mnie z nóg.
Muszę złapać się belki, żeby się nie przewrócić.
– Nawet nie wiesz, jak
długo czekałem na ten moment! – Przez ten mętlik w głowie nawet
nie zauważam, kiedy Adam ponownie jest blisko mnie i trzyma moją
dłoń. – Ewa, kocham cię i nie zamierzam tego dłużej ukrywać.
Nawet nie wiesz, jak było mi ciężko dusić to w sobie i udawać
przed tobą.
Próbuję skomentować
jego wypowiedź, jednak każdy zamysł zdania grzęźnie mi w gardle,
prawie mnie krztusząc. Nawet nie jestem w stanie wyrwać dłoni z
jego uścisku, bo ciepło bijące od niego działa na mnie kojąco i
denerwująco zarazem. To niedorzeczne, jak sprzeczne ze sobą emocje
potrafią uprzykrzyć człowiekowi życie. Ta wewnętrzna walka nie
skończy się, póki jedna ze stron nie da za wygraną. A ja
nawet nie widzę środka tej mini wojny.
– A pomyślałeś o tym,
co może się stać, kiedy nie uda nam się stworzyć normalnego
związku i rozstaniemy się w gniewie? Co z naszą wieloletnią
przyjaźnią? Wiesz, że w tym momencie może ona zostać skreślona?
– Ewa, spójrz na
mnie. – Unosi mój podbródek. Gdy nasze spojrzenia
krzyżują się zauważam w jego oczach ból, a zarazem troskę
o mnie. Widziałam to już wiele razy, ale nie mogłam skojarzyć
faktów. Czy ja naprawdę jestem taka ślepa? – Tak, myślałem
o tym, jednak stwierdziłem, że nie mogę pozwolić ci uciec.
Dzielnie znosiłem każdy twój związek, ale teraz nie byłbym
w stanie znieść jakiegokolwiek faceta obok ciebie. Może jestem
samolubny, jednak pragnę mieć cię przy sobie nie tylko od święta.
Nie mogę pozwolić, abyś kogoś poznała i by ten ktoś skradł mi
cię na zawsze.
– To trzeba było wykupić
mnie od mojej mamy i zrobić ze mnie swoją niewolnicę. Wtedy
byłabym twoją własnością i miałbyś mnie na zawsze – prycham.
Adam uderza z całych sił w
belkę, a ja podskakuję od jej siły drgania. Moje słowa naprawdę
musiały go zaboleć, bo nigdy wcześniej nie widziałam, by tak
reagował. Robi mi się przykro. Przepraszam go, jednak ten nawet na
mnie nie patrzy. Łapię chłopaka za ramię, lecz ten zrzuca moją
dłoń.
Dopiero teraz dociera do
mnie, że on nie żartuje. Adam, mój najlepszy przyjaciel,
kolega od idiotycznych planów i realizacji ich naprawdę mnie
kocha. A ja ranię go, chociaż sama zaczynam dostrzegać to, że on
też mi nie jest obojętny. Co więcej – kocham go nie jak brata, a
faceta, przy którym chciałabym spędzić resztę życia.
– Adam, ja... – próbuję
coś powiedzieć, jednak jąkam się, jakbym była pijana.
–Tak, wiem. Nadal
pozostaniemy jedynie przyjaciółmi. Będzie mi ciężko się z
tym pogodzić, jednak jestem w stanie zrobić wszystko, aby cię nie
stracić.
Chwytam Adama za rękaw, a
ten przygląda się mojemu gestowi z obojętną miną. Wiem jednak,
że pod tą maską skrywa się zraniony człowiek, a ja pragnę to
naprawić.
– Ewa, nie musisz się
nade mną litować. – Uśmiecha się do mnie, lecz w jego oczach
czai się smutek. – Cieszę się, że w końcu wydusiłem to z
siebie. Poza tym przewidziałem taki scenariusz, więc lada dzień
wszystko powinno wrócić do normy. – Poklepuje mnie po
ramieniu i oddala się w stronę, skąd przyszliśmy.
A ja nie mogę mu na to
pozwolić.
– Adam, ja też cię
kocham, do jasnej cholery!
Tak. Powiedziałam to. I
niech teraz ta lawina powoli się toczy. Może mnie zakopać po
brzegi, kiedy chłopak pomyśli, że stroję sobie z niego żarty. Ma
pełne prawo tak myśleć, skoro parę minut temu zrobiłam mu
awanturę o to, że mnie pocałował. A może uwierzy i oboje
ominiemy toczącego się w naszym kierunku niebezpieczeństwa? W
końcu oboje jesteśmy znani z tego, że reagujemy całkiem inaczej,
niż jest to zakładane. Znam Adama jak własną kieszeń, lecz w tym
momencie czuję, jakby szwy puściły, a cała jej zawartość
wyleciała nogawką.
Łzy spływają mi do oczu,
a ja nie powstrzymuję ich. Niech sobie płyną gdzie chcą, mają
moją zgodę. Zapewne rozmarzą piasek na mojej twarzy, ale nieważne.
I tak już czuję się jak idiotka.
– To ty umiesz przeklinać?
To pytanie powoduje, że
zaczynam się śmiać jak wariatka. Ja przed chwilą wypowiedziałam
słowa utwierdzające w tym, że czuję do niego to samo, co on do
mnie, a temu udało się jedynie wyłapać brzydkie słowo, za które
dostałabym burę, mimo swojej pełnoletności. Tak jak mówiłam
jesteśmy ciężcy do rozszyfrowania. Doktor House miałby przy nas
pełne ręce roboty.
– Tak, cholewa tak! Umiem
przeklinać! – Uśmiecham się przez łzy.
– Prawie dwa przekleństwa
pod rząd? Rozkręcasz się!
Pokonuję dystans między
nami i tym razem to ja inicjuję pocałunek, zamykając mu przy tym
usta. Odczuwam na języku przykry smak rdzy i soli od zaschniętej
krwi, ale nie obchodzi mnie to. Zarzucam ręce na jego kark, a ten w
odpowiedzi przyciąga mnie mocniej do siebie. Przyjemne ciepło
rozpływa się po moim ciele i jestem przeszczęśliwa, że w końcu
zrozumiałam, że nasza przyjaźń już od dawna kierowała się ku
takiemu rozwiązaniu. Tylko szkoda, że zajęło mi tak dużo czasu
zrozumienie tego wszystkiego.
Kiedy odrywamy się od
siebie, oboje z trudem łapiemy oddech. Nawet nie wiem, jak długo
staliśmy splątani w miłosnym pocałunku. Dłonie zjeżdżają mi
na klatkę piersiową chłopaka, a ten wykorzystuje moment i zakrywa
je swoimi. Zaczynam żałować, że nie jestem w stanie poczuć bicia
serca Adama. Pocieszam się w duchu, iż na to przyjdzie jeszcze
czas. To mnie nieco uspokaja.
– Tym razem mnie nie
ugryzłaś? Czyżbym nie był na tyle smakowity, żeby mnie
skonsumować? – sapie, wywołując na usta drwiący uśmieszek.
– Postanowiłam zostawić
sobie ciebie na nieco później. Aktualnie przydasz się do
czegoś innego...
– Co masz na myśli? –
Unosi brew, a ja uwalniam dłoń i daję mu kuksańca w bok.
– A to, że chyba
zostawiłeś coś ważnego w drewnianej budce na jarmarku.
Nie od razu Adam domyśla
się, o co mi chodzi. Maluję w powietrzu kształt torby, w której
miał zakupiony wcześniej prezent dla brata. Dopiero po tej małej
podpowiedzi stuka się w czoło, aż mam wrażenie, że echo roznosi
ten dźwięk.
– Czy jesteś gotowa
ponownie zmierzyć się ze świąteczną atmosferą?
Podaje mi dłoń, a ja
ochoczo podaję mu swoją. Ściska ją z całych sił, a ja odczuwam
ulgę.
– Z tobą? Dziwię się,
że to mówię, ale... tak. Jestem gotowa!
– Ale po drodze nie
postanowisz mnie wrzucić w krzaki i pożreć? – pyta z udawanym
przerażeniem.
Prycham.
– Wolę cię przyrządzić
na świeżo w Wigilię. – Koniuszkiem języka przejeżdżam po
zębach. – Poza tym szykuj się na burę od mojej mamy. Patrz jak
ja wyglądam! Toż to ten dziadek z flaszką wyglądał lepiej ode
mnie!
Adam przygląda mi się z
zaciekawieniem, lustrując każdy zaciek na kurtce oraz plamy, które
zejdą dopiero wtedy, jak wypiorę ją w mocnym proszku na wysokiej
temperaturze. Schyla się po garść śniegu, aby nieco wyczyścić
moje odzienie. Zamiast tego jeszcze bardziej to rozmazuje.
– Dobra, zostaw to –
Wytrząsam mu z ręki przybrudzony śnieg. – A lepiej się
pośpieszmy, bo... – Wyciągam z jego kieszeni telefon i sprawdzam
godzinę. – Bo za kwadrans mama zwija manatki i zamyka biznes.
– Tak jest, generale!
Dostaję szybkiego całusa w
czoło, a kiedy próbuję po raz kolejny dźgnąć go w bok, to
zauważam, że już jest parę kroków przede mną.
– Hej, a ja? – krzyczę
za nim, próbując dostrzec go w tym śniegu, który z
minuty na minutę sypie coraz mocniej.
– Spróbuj mnie
dogonić! – Odkrzykuje.
Dopiero teraz dostrzegam
swoją szansę, aby zapomnieć raz na zawsze o tym, że święta to
czas rozpamiętywań momentu, kiedy „ojciec” w połowie kolacji
oznajmił, iż poznał kogoś i nie zamierza spędzać z nami więcej
czasu, przy czym wstał od stołu, zabrał z sypialni przygotowaną
wcześniej na tę okoliczność walizkę, założył kurtki i butę,
a następnie bez pożegnania opuścił nas wszystkie. Anna i ja
zaczęłyśmy płakać, kiedy mama co rusz powtarzała pewne słowa
jak mantrę: mówił, że ta walizka jest pusta. Prawie raz na
zawsze zepsuł nasze rodzinne świętowanie, a dokładniej mi. A
dlaczego prawie?
Dzisiaj już wiem, że mając
Adama przy swoim boku mogę w końcu zamknąć furtkę zatytułowaną
„zdrada ojca” i zostawić ją za sobą raz na zawsze, nie
oglądając się ni razu. Tegoroczna wigilijna kolacja otrzyma nowe
akcenty, odcinając pradawne kupony. Po raz pierwszy nie zamierzam
okazywać swej niechęci do tych ważnych dni, a zacząć akceptować
rzeczywistość.
Muszę zakochać się w
świętach od nowa.
– Zaczekaj na mnie! –
Wybudzam się z transu i zaczynam biec za Adamem. – Zatrzymaj się,
do cholery jasnej!
– Powiem twojej mamie!
A mi nie pozostaje nic
innego, jak dogonić go i przekonać do tego, aby nie spełnił
swojej groźby.
I ja już wiem, jak tego
dokonać.
Dzień dobry w pierwszy dzień świąt! :)
OdpowiedzUsuńNie powinnam się rozpływać nad treścią, bo w końcu dostawałam spoilery tego dzieła. Chciałam Cię konstruktywnie skrytykować, ale poza drobnymi literówkami to ja się nie mam do czego przyczepić, no! Boli mnie to strasznie.
Pani Teresa. Kobieta, która w handlu przesiedziała chyba większość życia, skoro potrafi tak trafnie ocenić, że jej córka zbytnio sobie nie poradzi. Polubiłam ją, choć jest to mały poziom sympatii. Była, zniknęła i znowu się pojawiła. Namieszałaś trochę w jej życiu, tworząc męża-zdrajcę, ale cieszę się, że dodałaś postać Andrzeja. Kobieta nie zwątpiła w to, że może jeszcze być szczęśliwa.
Zaczęłam od mamy głównej bohaterki, bo o niej mam najmniej do powiedzenia. Teraz Adam. Piaskowe włosy i zielone oczy. W mojej wyobraźni jest cholernie przystojny (choć to blondyn!), a jego zachowanie jednocześnie mnie ujmuje i denerwuje. Dorabia jako mikołaj i ta zaradność mi się podoba, choć jednocześnie podejrzewam, że zbytnio się w tę pracę nie angażuje, skoro bezceremonialnie wlazł sobie do budki Ewy. Odrobinę przygłupi przyciąga tą swoją luzacką pozą. Gratuluję mu zdobycia się na odwagę i takie wyznanie, po tylu latach pewnie miał dość ukrywania prawdziwych uczuć.
A teraz Ewa. Moim zdaniem nie jest beztalenciem czy osobą, która zawodzi innych. Po prostu nie jest podobna do swojej rodziny tak, jakby ta sobie tego życzyła. Wredna, sarkastyczna, ma ciekawe przemyślenia, które do mnie trafiają. Polubiłam ją tak jak nowo poznaną koleżankę, z którą już na początku znajdujesz wspólne cechy. Podobało mi się to, że nie była osobą gołosłowną. Tylko po prostu kontakty z ludźmi nie są jej dobrą stroną - znam to z autopsji, więc rozumiem. U niej z wyznaniem to było trochę jak z nagłym olśnieniem, ale i tak mi się podobało. W ogóle wielbię motyw miłości między przyjaciółmi, więc musiałaś mnie rozczulić tym dziełem.
Wiele scen, które wywołały u mnie uśmiech. Najbardziej huśtawka - kocham! - oraz "zabawa w błocie". Przypomniała mi ona nasze ubiegłoroczne spotkanie w Jastrzębiu - nie ma to jak dać miasto zamieszkania jako miejsce akcji, ekstra! - i ta próba ulepienia bałwana właśnie z błota. Kij z tym, że był październik.
Chcesz przeczytać jeszcze więcej miłych słów? Już nie ode mnie! Dałam swój wyraz, teraz podsumuję: Ivy, umiesz pisać obyczajówki! Może niektóre wtrącenia odrobinę zakłócały odbiór, niemniej tekst jest bardzo dobry pod względem fabularnym, wywołuje uśmiech i chęć przeczytania więcej! Jeśli trafi Ci się okazja napisania czegoś podobnego, pisz!
Ściskam mocno! :*
No. Przeczytałam.
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że na początku się dopiero rozkręcałaś. Pisałaś dosyć zwyczajnie. Dopiero potem nagle z takim BUM typowym dla ciebie, zaczęłaś walić opisy nie z tej Ziemi!
Wcale nie uważam po tym shocie, że jest gorszy od mojego czy Cleo. Twój jest po prostu mniej kontrowersyjny. Ale czy kontrowersja jest ważna? Czasem czlowiek nadrabia dialogami i opisami, a to jest cholernie mocna strona tej opowieści. Ty nawet nie musiałaś mieć konkretnej fabuły, żeby poruszyć ludzi. Od początku czytało mi się to lekko. Ewa jest niecodzienna, po prostu. Ma swój charakter, jakiego zazwyczaj nie spotyka się w opowiadaniach. Dodatkowo wplatane wątki, typu: ojciec Ewy i Wigilia, którą im spierniczył, jarmark i mama, porównanie Ewy i Anny... to wszystko tworzy dodatkową, epicką otoczkę.
Do momentu pocałunku, śmiałam się jak szaleniec. A od pocałunku po prostu siedziałam podjarana z wzrokiem wbitym w laptopa. Niewątpliwie, jak dla mnie, stworzyłaś jedną z lepszych scen miłosnych, jaką kiedykolwiek przeczytałam. Serio. Ten pocałunek i przygryzienie wargi. Nie widziałam jeszcze czegoś takiego. No i ta relacja Ewy i Adama. Nawet po tym, jak wyznali sobie miłość, wciąż zachowywali się tak, jak wcześniej. Nie tam żadne: o mój Boże, jesteśmy parą. Zakończenie epickie. Spisałam sobie cały szereg epickich tekstów w Wordzie, ale nie będę ich tu wklejać. O niektórych już ci powiedziałam. Na pewno renifery mnie rozwaliły, ucieczka do Las Vegas i to "to ty umiesz przeklinać?" jako idealny moment na rozluźnienie. Pokochałam Adama <3 za jego teksty i dziecinność. Uwielbiam takie postacie.
Ja nie wiem co ty chcesz od swojej twórczości. Moim zdaniem znów powinnaś wrócić do takiego JEB! w świecie opowiadań! Ja za tym strasznie tęsknię!
Wspaniałe opowiadanie, idealnie ujęty klimat świąt, ciekawie stworzone postacie, wciągająca fabuła, kilka wątków, no po prostu ideał :D
OdpowiedzUsuńNie licząc paru literówek, czytało się naprawdę świetnie xD
Gratuluje stworzenia tak świetnego opowiadania :D
Chylę czoła! I podziwiam! Naprawdę super piszesz, masz bardzo przyjemne i lekkie pióro, więc czyta się wszystko wspaniale. Ja jestem oczarowana! ;)
OdpowiedzUsuńNaprawdę genialnie piszesz!
OdpowiedzUsuńMam ochotę skulić się z "Iskrą" pod ziemią i nie wychodzić.
Genialne!
Pozdrawiam,
Isabelle West
Z książkami przy kawie
W końcu przybywam na Waszego bloga i nadrabiam prezent świąteczny, bo tak nie wypada go odrzucać bez zapoznania się z nim. Prawda ? :)
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że świetnie piszesz ! Wystarczyła chwila abym się zatopiła w tym opowiadaniu ! Jak ty to robisz ? Ja się zastanawiam gdzie jest twoja książka ! Czemu jej jeszcze nie wydałas ? No normalnie..
Ewa ma gadane ! Polubilam ją od samego początku i każda cenna uwaga wypływająca z jej ust powodowała uśmiech na mojej twarzy. Tak samo lubię Adama. Taki słodki głupek >o< Oni są dla siebie stworzeni !
Mam nadzieje, że będzie kontynuacja ich przygód.. Musi być ! :D
Pozdrawiam
CocoLusda.