Autor:
Anna Day
Tytuł:
Fandom
Tytuł
oryginału: The Fandom
Przekład:
Grzegorz Komerski
Wydawnictwo:
Jaguar
Ilość
stron: 376
Violet
z bratem i przyjaciółkami należą do licznego grona fanów „Tańca
na szubienicy”. W czasie Comic Conu zostają w tajemniczy sposób
przeniesieni do uniwersum swej ulubionej historii.
Uwięzieni
w mrocznym świecie, doprowadzają przypadkiem do śmierci Rose,
głównej bohaterki oryginału. W tej sytuacji Violet ma tylko jedno
wyjście – musi wejść w rolę Rose i doprowadzić opowieść do
końca.
Mówi
się, że dla fikcji nie warto umierać... Czy aby na pewno?
[Opis wydawcy]
Niejednokrotnie
zdarzało mi się marzyć o umiejętności przenikania do wnętrza
książek, które swego czasu zrobiły na mnie olbrzymie wrażenie.
Tym samym otrzymałabym szansę znacznie lepiej przyjrzeć się
poczynaniom bohaterów, w międzyczasie odkrywając wszelkie,
niedostępne dotąd dla zwykłego czytelnika, zakamarki danego
świata. I mogłabym pozazdrościć Violet, jej bratu Nate'owi oraz
przyjaciółkom dziewczyny, Katie i Alice, takiej szansy od losu,
gdyby nie pewien, dość znaczny szczegół... Gdyby od nich to
zależało, to zapewne nigdy dobrowolnie nie przenieśliby się do
rzeczywistości, w której czekało na nich tylko jedno – śmierć.
Wiadomo
nie od dziś, że jestem wielką fanką mrocznych, mrożących krew w
żyłach wizji świata, dlatego też nie czułam się ani odrobinę
zdziwiona, kiedy w dość ekspresowym tempie dałam porwać się
brutalnej scenerii zaoferowanej przez Annę Day. Pochłonięta
codzienną walką o własne istnienie, pozbawionych wszelkich wygód
(oraz praw), Niedosków nawet nie spostrzegłam, kiedy sama
zapragnęłam tego, aby wywyższający się, zmodyfikowani przez
swoją nowoczesną technologię Genule wreszcie sami odczuli na
własnej skórze znaczenie ich „rozrywki”. Pragnęłam równie
mocno, jak oni, aby sami zasmakowali słynnego tańca na szubienicy,
by wreszcie zrozumieli, że tak naprawdę nie są bogami i nie mają
prawa decydować o czyimś istnieniu. Można śmiało powiedzieć, że
utożsamiłam się z niedoskonałymi mieszkańcami tamtego świata,
co znacznie bardziej wpłynęło na mój odbiór lektury. I właśnie
dzięki temu przymykałam oko na przewidywalne wątki, których
również tutaj nie zabrakło. Ale, ale... nie mogę także
zapomnieć, że również „Fandom” jest ubezpieczony w momenty,
przy których niespodziewany zwrot akcji przyprawiał mnie o gęsią
skórkę oraz chęć wypowiedzenia na głos słowa, którego pozwolę
sobie tutaj nie zacytować (Zatrzymam sobie tę łacinę podwórkową
dla siebie). Niestety tę „idyllę” próbowała zakłócić pewna
osoba, po której bym się tego nie spodziewała. No dobra... Było
kilka takich postaci starających się o to, abym znienawidziła tę
książkę tak szybko, jak ją – poniekąd – pokochałam...
Opowieść przypomina żywą istotę, Violet. Żyje we własnym, zamkniętym cyklu. Odzyskasz wolność jedynie, kiedy ta historia się dopełni. Gdy pozwolisz się jej narodzić, dojrzeć i umrzeć.
Violet
dała mi się poznać jako nieśmiała, nieskora do wyrażania
własnego zdania, zapatrzona w swoją egoistyczną do szpiku kości
przyjaciółkę, nastolatka, co nie wróżyło niczego dobrego.
Wielokrotnie dawała popis tego, jaka ona jest biedna i
bezwartościowa, bo przecież nie może się równać słynnej
Alice. I nawet nie wyobrażacie sobie wzrostu mojej irytacji, kiedy w
jednym z kulminacyjnych momentów postawiła życie przyjaciółek
nad życie jedynego brata! Później starała się jakoś zatrzeć
ślady swojej niepodważalnej głupoty, gdzie jakimś cudem
(Alleluja!) dokonała niemożliwe, bo zapałałam do niej skromną
dozą sympatii. Przestała odgrywać rolę tej gorszej i wreszcie
postanowiła uwolnić tę dziką i nieokrzesaną nastolatkę, której
nie wolno dmuchać w kaszę. Niestety niesmak poprzednich poczynań
nadal był silny, przez co nie umiałam w pełni zaufać Violet.
Przecież zawsze mogła zmienić zdanie i ponownie zabłysnąć swoją
„inteligencją”... Inaczej jednak miały się sprawy z Ashem,
który w pierwotnej wersji „Tańca na szubienicy” ponoć odgrywał
rolę wiernego przyjaciela głównej bohaterki. Ślepo zapatrzony w
Rose (w której rolę musiała wcielić się Violet), udowodnił, że
nie tak łatwo nim dyrygować i że posiada własny rozum, który
działa bez zarzutów. Aczkolwiek, to nie zmieniało faktu, iż jego
kreacja wydawała mi się nieco... przesłodzona? Owszem, jego
poczucie humoru pozwalało chociaż przez chwilę zapomnieć o
mrocznych realiach tamtego świata oraz bezinteresowna pomoc
bliźniemu pokazywała, że Niedoskowie wcale nie są takimi
potworami, na jakich ich starają się wykreować Genule, ale jego
zaślepienie Violet nieco wytrącało mnie z równowagi. Powiedzcie
mi, czy miłość musi robić człowiekowi aż taką sieczkę z
mózgu? Aż czuję tutaj silne nawiązanie do imienników tych
bohaterów z innej książki, a mianowicie „Klejnotu” Amy Ewing,
gdzie ona również została wydana przez wydawnictwo Jaguar.
Przypadek?
Zabrzmi
to nieco sadystycznie (i cóż – tak jakby po mojemu), ale z
ogromną przyjemnością sama przyczyniłabym się do słynnego tańca
na szubienicy „najlepszą” przyjaciółkę Violet, Alice. Nawet
nie przypuszczacie jak jej arogancja, próżność oraz bycie „ą-ę”
doprowadzało mnie do szału! Doprawdy nie wiem, co ludzie w niej
widzieli. Osobiście, omijałabym tę zadufaną w sobie nastolatkę,
coby przypadkiem nie zrobić jej krzywdy, tym bardziej po tym, co
zrobiła. Aż dziw, że Katie oraz Nate nie dali się ponieść
emocjom i przypadkiem nie dziabnęli jej nożem, kiedy mieli ją w
zasięgu ręki, bo zaś tę dwójkę wręcz ubóstwiałam! Z całej
ekipy z „nie tego świata” to właśnie oni odznaczali się
inteligencją, chociaż Katie niejednokrotnie igrała z ogniem, kiedy
jej niewyparzony język dawał o sobie znać w złych momentach. Co
nie zmieniało jednak faktu, że ogromnie żałowałam, że nie
mogłam poznać ich jeszcze lepiej.
Rozpisuję
się aż nadto o bohaterach, ale nie czułabym się zbyt dobrze,
gdybym pominęła kwestię Saskii czy Thorna, gdzie każdy z nich
robił dosłownie wszystko, aby uprzykrzyć życie Genulem, tym samym
powoli doprowadzając do chaosu umożliwiającego Niedoskom zemścić
się za wszelkie zaznane krzywdy. W sumie mam wrażenie, że autorce
znacznie lepiej wyszła kreacja „niedoskonałych”, bo tylko
nieliczni „perfekcyjni w każdym calu” jakoś zdołali mnie do
siebie przekonać. W gronie tych szczęśliwców uplasowała się
sama Starowinka, której ciepło oraz przeogromna wiedza sprawiły,
że z miejsca ją polubiłam, za to Willow, czyli dość
rozchwytywany młodzieniec wydawał mi się tak mdły, tak papierowy,
że aż miałam ochotę wymiotować, gdy tylko pojawiało się jego
imię. Ale cóż się dziwić – w końcu był bohaterem książki
w... książce! Incepcja i te sprawy.
W życiu należy dobierać marzenia bardzo ostrożnie. Spełnione, okazują się niekiedy zupełnie do dupy.
Mogę
śmiało stwierdzić, że kunszt pisarski Anny Day nie zaprezentowała
niczego nowego, jeżeli chodzi o styl pisania. Tak samo jak inni
autorzy dystopijnych klimatów, których grupą docelową jest
młodzież, posługuje się prostym językiem oraz barwnymi opisami
pozwalającymi znacznie lepiej wyobrazić sobie odgrywające się
wewnątrz „Fandomu” scenerie czy ukazujące się krajobrazy.
Nawet Anna Day „podlizywała się” swoim czytelnikom poprzez
liczne nawiązania do innych książek charakteryzujących się
pewnym kanonem, co mnie osobiście przypadło do gustu. Jedynie
mogłabym się przyczepić do tego, że autorka niekiedy natarczywie
próbowała nam podawać najważniejsze elementy fabuły na tacy,
zapominając o najpiękniejszej kwestii – zaskoczeniu pochłoniętego
lekturą człowieka. A tak nie wolno robić!
Podsumowując,
może niektórzy bohaterowie „Fandomu” robili dosłownie
wszystko, aby uprzykrzyć mi lekturę, to koniec końców mogę
stwierdzić, że nie jest aż taka zła. Oczywiście nie nazwę tej
książki ambitną, bo bym zgrzeszyła, ale niewiele wymagający
czytelnik na pewno znajdzie tutaj coś dla siebie. A że przy tym
trochę pomarudzi, pojęczy? Cóż... najważniejsze, że książka
wzbudza jakiekolwiek emocje, czyż nie?
MOJA
OCENA:
PRZECZYTAM
52 KSIĄŻKI W 2018 ROKU
Raczej nie jest to książka dla mnie. 😊
OdpowiedzUsuńJakoś niespecjalnie ciągnie mnie do tej książki.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z tym twoim sadystycznym wątkiem - Alice mogłaby zatańczyć na szubienicy! Jej postać była wkurzająca.
OdpowiedzUsuńWeszłam akurat w tę recenzję, bo zaintrygował mnje tytuł posta. Książka nigdy jakoś szczególnie mnie nie interesowała i tak pozostało po przeczytaniu Twojej opinii. Raczej nie przeczytam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!