Autor: Jennifer L. Armentrout
Tytuł: „Obsydian”
Oryginalny tytuł: „Obsidian”
Tom: I
Wydawnictwo: Filia
Ilość stron: 442
Opis: Oni nie są tacy jak my…Kiedy przeprowadziliśmy się do Zachodniej Wirginii, zanim zaczęłam mój ostatni rok w szkole, musiałam przyzwyczaić się do dziwacznego akcentu, rwącego się łącza internetowego i całego morza otaczającej mnie nudy... Aż do momentu, kiedy spotkałam mojego nowego, wysokiego sąsiada o niesamowitych, zielonych oczach. Wtedy sprawy zaczęły obierać zupełnie inny kierunek... Ale kiedy zaczęłam z nim rozmawiać zrozumiałam, że Daemon jest wyniosły, arogancki i doprowadza mnie do szału. Zupełnie nam nie po drodze. Zupełnie. Jednak kiedy prawie nie zginęłam, a Daemon dosłownie zamroził czas, cóż... stało się coś zupełnie niespodziewanego…Wpadłam w kłopoty, groziło mi śmiertelne niebezpieczeństwo. Jedyną szansą, żebym wyszła z tego cało, było trzymanie się blisko Daemona, aż przygaśnie blask…Jeśli oczywiście sama go wcześniej nie zabiję.
Gdyby zacząć wymieniać świetne cytaty z
„Obsydiana”, mogłaby to być wspaniała recenzja bez żadnych innych słów ode
mnie. Na początku wyjątkowo o nich, bo ubóstwiam dobre kwestie bohaterów
książkowych, ale tutaj naprawdę są one warte zapamiętania. Ten sarkazm, ta
ironia, to… wszystko! Nie mogę przestać się zachwycać, bo… to po prostu trzeba
przeczytać.
Jednak cytaty będą się przewijać, a
tymczasem na pierwszy rzut poleci fabuła. Cóż, jest przewidywalna, fakt, ale z
drugiej strony – nie do końca. Przykładowo: od razu wiedziałam, że główny
bohater będzie kimś specjalnym, ale w miarę jak czytałam i zagłębiałam się w
tekst, tym bardziej nie miałam pojęcia, kim on, do cholery, jest. Osobiście
bardzo mi się to podobało, bo w końcu nastąpiło dość miłe zaskoczenie, kiedy to
dostałam wytłumaczenie. Dlaczego? Bo akurat książek z takimi istotami w rolach
głównych albo nie czytałam wcale, albo bardzo, bardzo mało.
Zaraz po informacji, kim to jest główny
bohater i paru innych, stwierdziłam, że reszta lektury mi się nie spodoba –
głównie dlatego, że od razu przed oczami miałam masę filmów i wyobrażeń z
Internetu i tym podobnych. A tymczasem autorka stworzyła całkiem nowy obraz,
który bym wyściskała zamiast zabić siekierą, co w sumie normalnie powinno się
zrobić na wiadomość o ich pochodzeniu.
Sprawdziłam recenzję, którą dodałam zeszłej nocy. Żadnych komentarzy. Ludzie są do bani. Ale doszło mi kilku obserwatorów. Ludzie są cudni.
Bohaterowie wyjątkowo przypadli mi do
gustu. Katy chwilami przypominała mi nielubianą przeze mnie Violet Lee z
„Kolacji z wampirem” poprzez to swoje niesłuchanie jednej, wyjątkowej osóbki i
nieużywanie chwilami swojej mózgownicy, ale wydawało mi się to zupełnie
naturalne i nie potrafię – po prostu nie potrafię – nie uwielbiać Katy, ale nie
mogę także ukrywać, że zdobyła mnie w dużej mierze przez swoje zamiłowanie do
książek i pisanie bloga z recenzjami (jak ja, yay!). Jej uwagi potrafiły
rozbawić, a zachowanie – nawet jeśli było odrobinę głupie i nierozważne – było
dla mnie naprawdę przeciętne i zaczynałam zastanawiać się, czy sama bym tak nie
postąpiła.
Kawałek dalej jest McDonald's. Weźmiemy dla ciebie Happy Meal. Może cię uszczęśliwi.
Jeśli chodzi o Daemona Blacka, czyli
książkowego przystojniaka – jego po prostu nie dało się nie kochać. Fakt, że
czasami zachowywał się jak dupek, jak by to powiedziała Katy, ale dzięki
dodatkowi na końcu książki czyli wybranym rozdziałom pisanych z jego
perspektywy, wszystko stało się w miarę jasne – jasne jak światło, z
pozdrowieniami dla kumatych.
Pozostałe postacie również wydawały mi
się względnie dopracowane. Mowa tu o Dee, Ash – wrednej babeczce, której
chętnie wyrzuciłoby się spaghetti na głowę, a która pojawia się w połowie
książek, w których występuje motyw szkoły – Adamie, Andrew, Lesie i Carissie.
– Wierzycie w Boga?– Wydaje się być spoko gościem.
Pomysł na powieść jest moim zdaniem
naprawdę świetny i oryginalny. Nie było tutaj zbyt dużego wysiłku w wymyślanie
nazw, bo nie było ich dużo, ale jeśli już się pojawiały, to miały swoje
znaczenie.
Styl autorki jest lekki i łatwy do
zrozumienia, co czyni książkę idealną na odpoczynek od innych, ciężkich lektur.
I nawet jeśli nie chciałabym dawać tutaj żadnych minusów, bo powieść była
naprawdę świetna, tak jednak muszę stwierdzić, że autorka mogła się bardziej
postarać i osiągnąć dzięki temu powieść wręcz idealną.
– Od tamtego czasu tylko dźga mnie długopisem.– Pewnie dlatego, że chce cię dźgnąć czymś innym.
Chociaż książka była przewidywalna,
takiego końca się nie spodziewałam. Zerknęłam sobie dyskretnie, ile stron mi
jeszcze zostało i stwierdziłam: „luzik, skończę tak koło dwudziestej, recenzja
i gotowe”. I właśnie zaraz po tym stwierdzeniu przewróciłam kartkę, gdzie na końcu
drukowanymi literami pojawiło się sześć literek, których nie powinno być w
dobrej książce:
KONIEC.
Aż poderwałam się z łóżka. Naprawdę.
Żałowałam, że to wszystko skończyło się
w takim momencie, gdzie nagle pojawiło się coś nowego, niewiadomego. Następuje
luźna rozmowa i nagle… koniec. Pocieszył mnie jedynie perspektywa wspomnianego
wcześniej dodatku i zapowiedzi drugiej części, której jednak nie czytałam – nie
chcę robić sobie smaku na „Onyksa”, który ląduje na mojej półeczce książek,
które chcę mieć.
– Ash skopie ci dupę, Daemon.– Gdzie tam, za bardzo ją lubi.
Podsumowując:
„Obsydian” jest świetną książką, na
którą warto ostrzyć sobie pazurki. Lekki styl sprawia, że powieść czyta się
naprawdę szybko, bohaterowie są dopracowani i nie trudno ich polubić, dialogi
są chwilami naprawdę zabawne, co jest wielkim plusem dla miłośników dobrego
humoru. Książka wciąga i trzyma w swoich szponach aż do ostatniej strony,
dlatego też bez wyrzutów sumienia mogę ją polecić. Kolejną zaletą może być
delikatny wątek miłosny – dla jasności, mam tutaj na myśli to, że bohaterowie nie
zakochują się w sobie na zabój i nie całują na każdym kroku, że nie wspomnę o
mocniejszych igraszkach – który nie przeszkadza w fabule, ale idealnie jest w
nią wpasowany.
Kończąc tą recenzję, mam tylko szczerą
nadzieję, że zdobyłam u Daemona dodatkowe punkty.
Moja ocena:
Ja się zakochałam w serii Lux. Im dalej, tym lepiej. Teraz czekam na ostatni tom i jestem niezmiernie ciekawa, jak to się wszystko skończy. :)
OdpowiedzUsuńOd dawna czaje się na tą książkę i jestem przekonana ze tak jak Tobie Daemon przypadnie mi do gustu ;)
OdpowiedzUsuńMuszę się chyba zapoznać z początkiem tej serii ;)
OdpowiedzUsuńJuż od długiego czasu planuję sięgnąć po tę książkę, więc mam nadzieję, że wkrótce mi się to uda ;)
OdpowiedzUsuńCzytałam. Seria LUX - to jedna z moich ulubionych :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie ostatnio przeczytałam tę książkę, ale moje zdanie jest nieco inne... ;) Prawdopodobnie ujawnię więcej w recenzji. :)
OdpowiedzUsuńCzytałam tą książkę i nie przypadła mi do gustu ;(
OdpowiedzUsuńNie interesuje mnie już ta kwestia :D
OdpowiedzUsuńMoja znajoma mi jej nie poleca, ale inna wręcz przeciwnie xD
OdpowiedzUsuńI weź tu, człowieku, zdecyduj się, co masz zrobić xD
Może jednak spróbuję ją przeczytać?
Recenzja cudowna, a Daemon... Cóż... Chyba gościa kocham.
Pozdrawiam,
Isabelle West
recenzjekawoholika.blogspot.com