Tytuł: "Córka Zjadaczki Grzechów"
Oryginalny tytuł: "The Sin Eater’s Daughter"
Tom: I
Seria: Córka Zjadaczki Grzechów
Wydawnictwo: Zielona Sowa
Ilość stron: 336
Twój dotyk zabija.
Nie możesz dotknąć nikogo, nie czyniąc mu krzywdy. Koniec z
przytulaniem, koniec z trzymaniem za ręce, koniec z uściskami dłoni na
powitanie. Ludzie na twój widok odsuwają się, nie chcąc mieć z tobą do
czynienia. Boją się ciebie. Ciebie i mocy, jaką posiadasz jako Dauen Wcielona,
córka bóstw, która ma przynieść pokój i szczęście.
Tak właśnie żyje Twylla, tytułowa córka zjadaczki grzechów.
Jako dziecko musiała wybrać swoje przeznaczenie pomiędzy pójściem w ślady matki
a pomocą królestwu Lorelei jako Dauen Wcielona, którą się okazała. Bez
dłuższego zastanowienia wybiera to drugie, pozostawiając swoją siostrę jako
następczynię miejscowej znachorki. Jej domem staje się teraz zamek, jej matką
królowa, a jej nowym narzeczonym – książę Merek.
Posada Dauen wiąże się jednak z dużym brzemieniem, albowiem
musi ona każdego miesiąca przyjmować porannicę, silną truciznę, która ma
udowadniać, że dziewczyna wciąż znajduje się w łaskach bogów. Oprócz tego
wymierza sprawiedliwość zdrajcom Lorelei, dotykając ich i obserwując moment ich
śmierci w męczarniach. Twylla nie jest z tego faktu zbytnio zadowolona,
zwłaszcza odkąd musiała zabić swojego przyjaciela, Tyrka. Jednak takie właśnie
jest życie Dauen. Przecież to właśnie ona jest wybraną.
Tak właśnie wygląda życie Twylli, dopóki jeden z chroniących
ją strażników nie rezygnuje. Na jego miejsce pojawia się Lief, który przewraca
dziewczynie w głowie i to nie tylko swoim wyglądem i charakterem, ale także
prawdą.
„Córkę zjadaczki grzechów” przeczytałam tylko i jedynie
dzięki jej obecności w sopockiej bibliotece. Szczerze mówiąc nie miałam zbyt
wielkiej ochoty na czytanie czegoś, co nie miało mocnej, pozytywnej opinii,
zwłaszcza, że stosik moich książek do czytania ciągle piętrzy się i piętrzy.
Nie żałuję tego, że sięgnęłam po nią, ani tego, że ją przeczytałam, a moje
uczucia co do niej są mieszane. Po kolei…
Akcja rozgrywa się w średniowieczu, mojej ukochanej epoce
historycznej. Podczas czytania mogłam wyczuć świetnie wykreowany przez autorkę
świat, w który to zgrabnie wpleciono ideę magii i miejscowych tradycji takich
jak na przykład osoba Zjadaczki Grzechów, która zresztą była wspaniałym
pomysłem na urozmaicenie książki.
Jak to bywa więc w powieściach rozgrywających się w tym
czasie, mamy tutaj rodzinę królewską, odporną na dotyk Twylli, dworzan, lordów
i służących. Nic specjalnego, a jednak dodanie do tego wspomnianej już
wcześniej Zjadaczki Grzechów czy legend dotyczących upadłego kiedyś królestwa
dodają całości smaku, dopełniają ją. Właśnie te dodatki spodobały mi się
najbardziej – intrygujące i ciekawe.
Jedyną większą wadą książki jest chyba podobieństwo do
innych serii, takich jak „Dotyk Julii”, gdzie główna bohaterka również zabijała
dotykiem czy „Czerwonej królowej” z wizerunkiem okrutnej władczyni, co mi
osobiście nie przeszkadzało, jednak dla innych mogłoby być pretekstem dla
obniżenia oceny ogólnej.
Bohaterowie „Córki zjadaczki grzechów” są różnorodni. Mamy
tutaj podróżującego przez spory czas księcia, królową z obsesją na punkcie
władzy, Twyllę z poczuciem winy czy też Liefa, nowego strażnika Dauen. Oprócz
nich występują również postacie drugoplanowe, które jednak nie odgrywają
większej roli w akcji, nie są także zarysowane zbyt mocno na tle całości,
dlatego też nie poświęcałam im zbyt wiele uwagi.
Twylla z początku przypadła mi do gustu. Albo inaczej – nie
irytowała mnie. Jakoś w połowie książki miałam ochotę przywalić jej z łopaty,
na końcu uratowała się od wrzucenia jej ciała na taczki. Plus za to, że nie
jest głupiutką bohaterką, która myśli tylko o miłości, jednak jestem zdania, że
zakochanie się przyszło jej zaskakująco szybko. Tym bardziej, że nie opisano tu
objawów zauroczenia – po prostu w pewnym momencie okazało się, że tak naprawdę
to kogoś kocha. Pozostaje tylko dziękować za jej zachowanie pod koniec książki.
Księcia Mereka nie polubiłam, ale też nie znienawidziłam.
Chwilami wydawał się uroczy, innym razem wpadał w depresję i stawał się jakiś
dziwny. Z kolei Lief… hm. Jest naprawdę świetnym bohaterem i przytulałabym go
mocno, gdyby nie końcówka, która sprawiła, że w sumie nie wiedziałam, co o nim
myśleć.
Styl autorki jest prosty i zrozumiały, jednak chwilami
gmatwałam się w całej tej historii. Średniowieczny świat dodaje tajemniczości,
akcja rozwija się w miarę czytania, aż w końcu osiąga kulminację pod koniec, po
czym opada, przechodząc w epilog owiany aurą intrygi. Muszę przyznać, że czekam
na drugi tom pomimo niektórych wad, jakie posiada książka. Nawet, jeśli
występuje w niej coś na kształt trójkąta miłosnego, który tak naprawdę nim nie
jest, a Twylla potrafi czasem zirytować.
Podsumowując:
„Córka zjadaczki grzechów” to książka warta przeczytania,
ale nie należałoby przyklejać do niej naklejki z priorytetem, gdyż są powieści
lepsze od niej. Średniowieczny świat jest dobrze wykreowany, a idea Zjadaczki
Grzechów i legendy o Śpiącym Księciu idealnie wpasowują się w całość, dodając
intrygi i tajemniczości.
Moja ocena:
Książka bierze udział w wyzwaniu Przeczytam 52 książki w 2016 roku!
Już od dawna mam oko na tę książkę. A ta okładka ...<3
OdpowiedzUsuńSuper recenzja!
Buziaki,
SilverMoon z bloga Books obsession
Słyszałam, że jest podobna do "Dotyku Julii", acz sama się na ten temat nie wypowiem, bo ani jednej, ani drugiej nie czytałam. Raczej nie zamierzam po nią sięgać, ale ta okładka <33
OdpowiedzUsuńhttp://k-a-k-blogrecenzencki.blogspot.com/
Mam ją na swojej czytelniczej liście :D
OdpowiedzUsuńOd dawna mam ją na oku przede wszystkim z powodu okładki (czemu ja muszę mieć słabość do takich charakterystycznych opraw graficznych, czemu?! :D). Twoja recenzja mnie tym bardziej zachęciła, żeby w końcu po nią sięgnąć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
A.
http://chaosmysli.blogspot.com
Jestem ciekawa tej książki, ale słyszałam, że jest podobna do "Dotyku Julii". Trylogia o Julii już czeka na mojej półce, więc raczej zabiorę się za nią jako pierwszą, ale później muszę przeczytać "Córkę zjadaczki...". Pozdrawiam <3
OdpowiedzUsuńhttp://k-a-k-blogrecenzencki.blogspot.com/
Książka znajduje się na mojej liście ale nie wiem kiedy się za nią zabiorę :)
OdpowiedzUsuńMam ją już u siebie, więc w wolnej chwili sama chętnie przeczytam :)
OdpowiedzUsuńPierwszy raz o tej książce słyszę, a to źle, bo z tego co widzę, przypadłaby mi z pewnością go gustu :D
OdpowiedzUsuńNie czytałam i raczej nie zamierzam, nie mój klimat ;)
OdpowiedzUsuńhttp://ksiazki-bez-konserwantow.blogspot.com/
Ooooo! Króliczek!
OdpowiedzUsuńKsiążka wydaje się mieć w sobie coś z Dotyku Julii, który kochałam całym serduchem.
Powieść wygląda naprawdę dobrze, opis również jest całkiem niezły. Więc może najwyższy czas sięgnąć po "Córkę zjadaczki grzechów"?
Ściskam mocno,
Izzy
Fabuła faktycznie przypomina "Dotyk Julii", ale mimo wszystko bardzo chcę sięgnąć po tę książkę. Mam nadzieję, że nie będzie ona zbyt wierną kopią wspomnianej trylogii :D
OdpowiedzUsuńO nie, ja podziękuję. Czytałam już tyle powieści, w których któryś ze zmysłów zabija, że na kolejną nie mam ochoty. Ponadto piszesz, że tobie nawiązania nie przeszkadzają, jednak mnie wszelka inspiracja książkami innych autorów irytuje, tak więc to w 1000% coś nie dla mnie :)
OdpowiedzUsuńSzczerze? Ta książka jakoś do mnie nie przemawia. 'Dotyk Julii' był dla mnie sportem ekstremalnym, a co dopiero kolejna książka, gdzie główna bohaterka również zabija dotykiem.. Po za tym miałam wrażenie, że jak przeczytałam, że są lepsze książki od tej wystawisz jej niższą ocenę ale cóż.. Najwyraźniej te wady były również cudowne.
OdpowiedzUsuńSłyszałam trochę o tej książce, a że czytałam "Dotyk Julii" trochę mnie odepchnęła, myślę jednak, że kiedyś po nią sięgnę :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :D
http://books-world-come-in.blogspot.com/
Już od jakiegoś czasu miałam ochotę na tę książkę :3
OdpowiedzUsuńMoże za niedługo po nią sięgne :D
Jestem strasznie ciekawa tej książki, ale boję się, że będzie za bardzo mi przypominać "Dotyk Julii"
OdpowiedzUsuńBuziaki!