Autor: Suzanne Collins
Tytuł: „Igrzyska śmierci”
Oryginalny tytuł: „The Hunger Games”
Seria: „Igrzyska śmierci”
Tom: I
Przekład: Małgorzata Hesko-Kołodziejska
oraz Piotr Budkiewicz
Wydawnictwo: Media Rodzina
Ilość stron: 352
Dawna Ameryka Północna to jedynie
wspomnienie. Na jej ruinach powstało państwo Panem, w centrum
którego stoi niewyobrażalnie bogaty i imponujący swoją
architekturą Kapitol otoczony przez podporządkowane mu dwanaście
dystryktów.
Dyktatorskie władze stolicy krótko
trzymają mieszkańców dystryktów. Podległe Kapitolowi
rejony są zmuszane do corocznych dożynek, podczas których
zostają wylosowani chłopak i dziewczyna w wieku od dwunastu do
osiemnastu lat. Nie robią tego po to, by zapewnić swoim młodym
mieszkańcom spokój. Ta ceremonia podlega pod regulamin
Głodowych Igrzysk Śmierci, gdzie dzieci są wysyłane, by walczyć
między sobą na arenie na śmierć i życie. A wszystko to jest
emitowane w telewizji i uznawane za ogromne show.
Katniss Everdeen, szesnastoletnia
mieszkanka Dwunastego Dystryktu, aby uratować swoją młodszą
siostrę, która została wylosowana, postanawia się zgłosić
na ochotnika w tej chorej grze. Wie, że ma marne szanse, jednak
ryzykuje i staje oko w oko z rozrywką uwielbianą przez tysiące
kapitolińczyków.
Tylko co takiego jest w dziewczynie z
jednego z najbiedniejszych dystryktów, że ludzie ją kochają?
I na ile Katniss jest gotowa, byle tylko wrócić cała i
zdrowa do swojej rodziny? I czy przez swoją determinację i chęć
walki nie narobi sobie wrogów w tych wyższych sferach?
To jest jedna z pierwszych książek,
gdzie miałam do czynienia z postapokaliptyczną wizją świata.
Wcześniej nie przemawiała do mnie taka forma, jednak zdecydowałam,
że nie można zamykać się na jeden gatunek i trzeba pozwolić
sobie na odrobinę szaleństwa. Dlatego też za zaoszczędzone
pieniądze kupiłam sobie pierwszy tom trylogii „Igrzysk śmierci”
i zaczęłam go czytać zaraz po wyjściu z księgarni. Byłam tak
pochłonięta lekturą, że prawie wpadłam pod samochód a
proste chodniki specjalnie tworzyły dziury, bym się o nie potykała.
Książka totalnie mnie pochłaniała, a z rozdziału na rozdział
byłam coraz bardziej pewna tego, iż było warto porzucić swoje
uprzedzenia.